Gdyby Polska pokonała Portugalię na EURO 2016?
Karny Błaszczykowskiego od razu zostaje powtórzony, piłka wpada do siatki, a następnie Łukasz Fabiański broni rzut karny wykonany przez Quaresmę. Jak było naprawdę, każdy z nas wie. Gdybyśmy jednak odnieśli triumf, sytuacja mogłaby wyglądać następująco.
W kraju panuje istny szał. W końcu jesteśmy w czwórce najlepszych zespołów Europy, a w półfinale nasza drużyna zagra z Walijczykami. W ekipie „Smoków” tylko Gareth Bale może dorównywać nam poziomem, więc Polacy bez problemu rozprawiają się z wyspiarskim przeciwnikiem i trafiają do finału. 10 lipca 2016 roku na Stade de France, przy obecności prawie 75 tysięcy kibiców zagramy o złoty medal. Nawet jeśli ponieślibyśmy porażkę, to i tak zanotowaliśmy największy sukces w najnowszej historii piłki nożnej w Polsce. Jednak przypuśćmy, że wygrywamy z Francuzami. Wówczas z miejsca na około kilka dni zajmujemy pierwsze miejsca gazet na całym świecie jako największa sensacja od EURO 2004 i mistrzostwa zdobytego przez Grecję. W kraju piłkarze zostają półbogami, nasi kadrowicze wyjeżdżają do jeszcze lepszych drużyn. Aż chciałoby się zobaczyć coś takiego w rzeczywistości, prawda?
Gdyby VAR istniał w piłce nożnej od zawsze?
Tak, wiemy, że to niemożliwe ze względów technicznych, jednak masa wręcz ikonicznych sytuacji, nie miałaby miejsca, gdyby system weryfikacji wideo istniał w futbolu od zawsze. Na start słynna ręka Boga w wykonaniu Diego Maradony. Jego bramka dała awans Argentyńczykom do półfinału, a do dzisiaj eksperci twierdzą, że było to jedno z najbardziej nieczystych zagrań w historii futbolu i gdyby nie ono, mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej. Teraz czas na francuską rękę Boga, mecz barażowy pomiędzy Francuzami a Irlandczykami o udział w Mistrzostwach Świata 2010. W dogrywce Thierry Henry ewidentnie przytrzymał piłkę dłonią, po czym dograł do Williama Gallasa, który wyprowadził Francuzów na prowadzenie i dał im awans. To tylko dwie, niesamowicie kontrowersyjne decyzje, które dzięki systemowi VAR nigdy nie miałyby miejsca, a ile jeszcze było takich sytuacji? Ciężko powiedzieć.
Gdyby Legia Warszawa zatrzymała Roberta Lewandowskiego?
„Możesz sprzedawać Lewandowskiego, mamy Arruabarrenę”. To chyba największa pomyłka transferowa w historii Legii Warszawa. Jednak co by było, gdyby Mirosław Trzeciak zdecydował się zostawić Lewego? Tutaj mamy dwie opcje, a zaczniemy od tej mniej optymistycznej. Lewandowski nie zostaje sprzedany do Znicza Pruszków, tylko zostaje wśród Legionistów. Na początku klasyczna droga – Młoda Ekstraklasa, rezerwy itd. Robert Lewandowski jednak nie przebija się do pierwszego składu Wojskowych. Jest zawodnikiem rezerwowym, wciąż młodym, a więc żądnym gry, i decyduje się na odejście.
Jeśli nie miał szans na grę, mało która topowa drużyna da mu angaż. Następnie odchodzi na zaplecze Ekstraklasy, możliwe, że z czasem znalazłby się w najwyższej polskiej lidze, jednak co dalej? Gdyby tak się stało, Lewy do dziś mógłby być klasycznym ligowym przeciętniakiem, może z epizodami w Grecji czy na Cyprze. Druga opcja jest taka, że Robert przebija się w Legii, a jego droga wygląda identycznie jak znamy ją obecnie. Gdyby tak było, to fani CWKS-u, a nie Kolejorza, mogliby szczycić się wypromowaniem najlepszego polskiego piłkarza.
Gdyby nie zabrakło odwagi
MMA w Polsce rozwija się w zastraszająco szybkim tempie. Nowe organizacje powstają niemalże cały czas i walczą z innymi o pozycję. Niestety nie jest to łatwe, gdy konkurencja jest tak silna. Niezaprzeczalnie przez ostatnie lata KSW było organizacją nie do pobicia. Najwyższa oglądalność, najgłośniejsze walki i największy rozmach. Zawodnicy będący z federacji od początku i budujący karierę właśnie w niej, to aktualnie gwiazdy znane nie tylko w środowisku MMA, ale i poza nim. Michał Materla oraz Mamed Khalidov, to osoby, których nie trzeba nikomu przedstawiać. Bardzo długo budowali swoje nazwiska i pozycje. Bez wątpienia można nazwać ich żyjącymi legendami. W KSW byli na szczycie, długo się na nim utrzymując. Przez lata nazywani byli najlepszymi w Polsce i absolutną europejską czołówką. Jasne stało się, że wraz z rozwojem dyscypliny najlepsi w niej będą stawać przed ogromnymi szansami. O największej z nich było swojego czasu bardzo głośno.
Materla i Khalidov w UFC
Chyba wszyscy pamiętają plotki o zainteresowaniu UFC tą dwójką. Nie był to oczywiście przypadek czy nieporozumienie. Panowie prezentowali nieprawdopodobne umiejętności, więc wszyscy wyczekiwali ich transferu do największej federacji MMA. Jak się później okazało, zainteresowanie było duże. Powodów odrzucenia kontraktów Materli i Khalidova mogło być kilka. Najbardziej prawdopodobny to wygoda.
Panowie byli w Polsce cenionymi gwiazdami z wywalczoną, stabilną pozycją. Wszyscy wiedzieli, że są najlepsi. Zawodnicy mogli się obawiać spojrzenia w oczy innej rzeczywistości. UFC to zawsze kilka poziomów wyżej. Czołówka wojowników z całego świata, największe skupiska fanów, bardziej efektowne oprawy, niemalże wszystko było inne w porównaniu do tego, czego nauczyło nas KSW. Materla i Khalidov stanęli przed szansą konkurowania z najlepszymi, pokazania się dużo większej liczbie ludzi i być może zarobienia większych pieniędzy. Wszystko przyszłoby z czasem. Nawet jeżeli na szczycie KSW zarabiali więcej niż oferowało UFC, to kwestią czasu było, że liczby urosną.
Czy mielibyśmy mistrzów UFC jeszcze przed Janem Błachowiczem? Ciężko powiedzieć. Może wejście w szeregi najlepszej organizacji na świecie spowodowałoby, że ich poziom uległby poprawie? Może trafiliby w odpowiedni moment? Może dostaliby dogodnych dla siebie rywali? A może nie osiągnęliby nic i przegrali wszystkie walki? Może kręciliby się w połowie rankingu, mieszając gorsze i lepsze momenty? No właśnie, „może”. Jedno jest natomiast pewne – emocje. Dwóch z najpopularniejszych sportowców swoich czasów, wstępując do UFC, mogłoby rozpocząć nowy etap w rozwoju polskiego MMA. Ich walki, nieważne o jakiej porze, oglądałyby wciąż miliony!
Gdyby Marcin Najman przestał gadać głupoty?
To właściwie mogłoby zmienić naprawdę dużo, bo umówmy się – w karierze Marcina akurat walki są najmniej istotne. Nikt by się nimi nie przejmował tak bardzo jak teraz, gdyby nie ta cała otoczka kreowana przez autora. To słaby pięściarz, zawodnik MMA, kickboxer, a pewnie też i piłkarz, i rugbysta jest z niego średni. Tak naprawdę to najmniej istotne. To, że wychodzi do ringu, i albo dostaje od kogokolwiek, albo wygrywa z zawodnikami z wątpliwym rekordem, też nie jest nowością.
Marcin Najman nie jest dzisiaj jednym z najpopularniejszych Polaków, dlatego że przegrał kilka walk, bo to akurat nie robi nikomu różnicy, tak naprawdę to pewnie on sam nie widzi w tym problemu. I choć nie mówimy tutaj o przemyśle porno czy fanach nowych lodów Ekipy, to jego moc tkwi w języku. Ten człowiek swoimi wypowiedziami dostał się do świadomości większości Polaków. Może nie wszystkie z nich to przepisy na odkrycie sensu życia czy instrukcje na budowę wehikułu czasu, ale to, jak często przypadkowo tworzy one-linery i gagi, zasługuje na podziw.
Marcin Najman dzbanem dekady?
W zdecydowanej większości swoich walk był skazany na porażkę, właściwie przebieg niektórych z nich już na początku był znany. Sam potrafił zrobić szum wokół własnego pojedynku, po prostu dużo mówiąc, toteż odbijało się to na zainteresowaniu całymi wydarzeniami, w których brał udział. 2 kwietnia mija pierwsza rocznica legendarnego już Hejt Parku z jego udziałem. Ten pokaz pewności siebie, wiary we własne umiejętności, wyśmiewania przeciwników zebrał w 365 dni blisko 5 milionów wyświetleń. To właśnie tam Marcin przez ponad 2 godziny zasłynął jako znawca filozofii, psychologii, fizyki, polityki, fitnessu, zdrowia i urody.
Pewnie można byłoby wymieniać tak w nieskończoność i okazałoby się, że jest też wspaniałym hodowcą jedwabników i czołgistą w maluchu. Odpowiadając na pytanie z nagłówka… Byłoby trochę mniej ciekawie. W większości przypadków, gdy Marcin puści w sieć swoją wypowiedź, staje się ona viralem. Tak naprawdę tylko gadaniem napędził takie zainteresowanie wokół własnej osoby. Zawsze o jego walkach mówi się przez kilka tygodni, przed i kilka dni po. Mało jest osób, które przejdą obok niego obojętni. Albo się go kocha, albo nienawidzi.
Gadanie głupot sposobem na sukces
Poza słynną Panią Dorotą, chyba nie znam nikogo, kto darzy go tym pierwszym uczuciem. Jest on także machiną, która przyspiesza rozwój kariery niektórych osób. Walki z nim przyciągają kibiców, więc i potencjalnych fanów jego przeciwników. Marcin Najman ogłosił jakiś czas temu zakończenie kariery zawodowej, już któryś raz w ciągu ostatnich paru lat. Tym razem… to już tak na serio, chyba. Po przejściu na sportową emeryturę próbuje sił jako promotor. Jego federacja MMA VIP ściąga wątpliwej sławy gwiazdy, a jest federacją freak fightową.
Głównie występują tam osoby znane przede wszystkim w swojej rodzinie i wśród sąsiadów. O tym nie powinno się mówić w ogóle, bo rozgłos byłby znikomy, ale i tutaj złotousty Marcin wie, co robić. Może nie jest dobrym sportowcem (pewnie nie jest też średnim), ale umie robić szum. Dzięki niemu mamy o czym mówić i pisać. Niektórym może się to podobać, niektórym nie, ale zastanówcie się sami – ile to już afer było z jego udziałem… Było trochę tego, prawda?
To już wszystkie nasze domysły, jak wyglądałby świat, gdyby opisane przez nas sytuacje miały miejsce. Jeśli macie swoje pomysły, śmiało piszcie. Może kiedyś powstanie druga część? Jeśli tekst Wam się podobał, zapraszamy do dalszego śledzenia naszej strony!
Nowl Sport– z nami wiesz więcej!