Sezon ogórkowy
Wśród polskich fanów sportu słowo “ogór” opisuje zawodnika, który odstaje poziomem od swoich rywali. Mówiąc najłagodniej, jest on słaby i nie wnosi wiele emocji i pozytywnych skojarzeń do zestawienia, w którym bierze udział. Jednym z najczęstszych zarzutów, z jakimi spotykają się polscy pięściarze, to właśnie budowanie rekordu na “ogórach”. WIelu kibiców twierdzi, że promotorzy celowo wybierają łatwiejszych rywali swoim zawodnikom, by Ci sprawnie i bezproblemowo powiększali liczbę zwycięstw w swym rekordzie. Niestety ciężko się z tą opinią nie zgodzić. Polacy, zwłaszcza na wczesnym etapie kariery, mierzą się z mało znanymi pięściarzami z zagranicy, którzy marzenia i ambicje o ścisłej czołówce mają już za sobą. Jeżeli przybysze spoza granic naszego kraju nie do końca są mile widziani, wówczas z pomocą przychodzą rodacy z ujemnymi rekordami lub ze zbliżoną liczbą zwycięstw i porażek. Zapewne znajdą się obrońcy tych praktyk. W końcu co złego jest w promowaniu Polaka, który może w końcu okazać się nowym objawieniem w rodzimym boksie? Co złego w ułatwianiu sportowcowi drogi na szczyt? Dlaczego mamy krytykować takie manewry, skoro każdy z nas, nawet w życiu codziennym, szuka drogi na skróty? Wszystko mogłoby się zgadzać, no ale nie do końca…
Gdy ktoś zajmuje się uprawianiem sportu i decyduje się wejść na zawodową ścieżkę, to prawdopodobnie jej głównym celem jest zdobycie najważniejszych trofeów. By wygrać pas, stać się pretendentem do niego lub przynajmniej być w gronie potencjalnych “contenderów”, trzeba wcześniej przebyć pewną drogę. Wygrać z liczącymi się zawodnikami, odbywać widowiskowe i jednocześnie zwycięskie walki czy mieć nieskazitelny i poparty wynikami rekord. Bardzo często ta trzecia opcja prowadzi do pojedynku o mistrzostwo. Nie ma w tym nic dziwnego, gdy w rozpisce danego pięściarza widnieją mocne nazwiska. Problem pojawia się, gdy walkę o pas dostaje zawodnik, który wygrywał ze wspomnianymi “ogórami”. Wówczas następuje natychmiastowa weryfikacja. Dany pięściarz traci argumenty, a jego dotychczasowa pozycja momentalnie ulega zmianie. Często nie dochodzi nawet do walki o trofeum. Przed tym na drodze po laury i sportowy szczyt pojawia się mocny zawodnik, który również pozbawia Polaka jakichkolwiek nadziei na mistrzostwa. To wszystko ma podłoże właśnie w zbyt prostym starcie. Sportowcy przyzwyczajają się do łatwych przepraw i liczą na ich kontynuację. W momencie pojawienia się silniejszego, lepiej wyszkolonego i trudniejszego oponenta zawodnik gubi się. Wcześniej stosowane kombinacje nie działają, a przecież dotychczas były skuteczne. Kondycja zawodzi, bo nigdy nie było możliwości i potrzeby bicia się dłużej niż 3-4 rundy. Po jednym, tak trudnym sprawdzianie, który finalnie jest oblany, psychika często siada i okazuje się, że była to ostatnia tak poważna walka.
Wojna polsko-polska
W Polsce co jakiś czas pojawiają się nowe nazwiska, które mają wszystko, aby podbić światowe ringi. Pną się po szczeblach sportowej kariery, zdobywając przy tym coraz więcej fanów i zwolenników. Wszystko ma zaowocować polskim mistrzem. Oczywiście wcześniej należy zbudować mocny, stabilny i niesplamiony porażkami rekord. O to niestety w naszym kraju bardzo ciężko. Gdy dany pięściarz zdecyduje się na drogę nieco bardziej skomplikowaną, niż ta opisana w pierwszym akapicie, to przeciwności losu mogą pojawić się równie szybko. Niestety, porażki w boksie ważą znacznie więcej niż w MMA. Często posiadanie kilkudziesięciu zwycięstw może nie wystarczyć, gdy obok widnieje kilka porażek. Dla pięściarzy istotne jest zachowanie nieskazitelnego rekordu najdłużej, jak to możliwe. Bardzo często jedna porażka potrafi podciąć skrzydła i zepchnąć nieco danego zawodnika z obranej wcześniej ścieżki. Bardzo często polscy promotorzy zestawiają ze sobą dwóch Polaków, którzy mają szansę na podbicie zagranicznej sceny. Takie starcia mogą decydować o tym, który z nich pójdzie dalej, a który zatrzyma się na danym etapie kariery lub będzie musiał budować ją od początku. Oczywiście mogliby pójść dwiema odrębnymi drogami, nie wadząc sobie w żaden sposób. Nic nie stoi na przeszkodzie, by dwóch Polaków walczyło w dwóch różnych organizacjach i spotkaliby się dopiero na szczycie. Zdecydowanie lepiej pozwolić bić się rodakom na zagranicznych ringach i poddawać ich sprawdzianom przeciwko zawodnikom z innych krajów. Przede wszystkim zdobędą większe obycie, poznają nowe rynki, a dodatkowo zaprezentują się nowej i szerszej publiczności. Bardzo często odsiew ma miejsce jeszcze w Polsce. Promotorzy, chcąc zebrać jak największą widownię, skupiają się głównie na uwadze polskiego widza. Zakładają przy tym, że ten może kojarzyć jedynie rodzime nazwiska, więc bilet lub PPV kupi wyłącznie na walkę dwóch rodaków. Oczywiście najbardziej cierpią na tym pięściarze, których drabina na szczyt ma pourywane szczeble, ponieważ promotorzy wymieniają je na pieniądze.
Brak superbohaterów
MMA to sport stosunkowo młody, ale prężnie rozwijający się. Ciężko znaleźć dyscyplinę, której popularność rosłaby tak szybko. To zjawisko zawdzięczamy głównie wielu barwnym postaciom, które pojawiły się w Polsce na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Jan Błachowicz, Michał Materla, Mamed Khalidov, Łukasz Jurkowski czy Mariusz Pudzianowski to osoby, które stoją w pierwszym rzędzie, jeżeli chodzi o popularyzację MMA w kraju nad Wisłą. Są to nazwiska znane wśród osób, które nie interesują się na co dzień sportami walk. Póki Ci zawodnicy występują na galach MMA, to wysoka sprzedaż jest pewna. Niestety nadchodzą czasy, gdzie bliżej im do miana emerytów niż czynnych sportowców. Ciężko mówić o spadku zainteresowania tą dyscypliną w erze freak fightów. Pomyślmy jednak, co by było gdyby youtuberzy, influencerzy i inni celebryci nie wchodzili tak ochoczo i często do ringu. Utrzymanie widza na trybunach oraz przed telewizorem mogłoby wówczas ciążyć na wyżej wymienionych. W tym przypadku gdyby przestali występować, MMA w Polsce mogłoby przejść kryzys. Kibicom ciężko przyzwyczajać się do nowych bohaterów, bo sentyment i pamięć o tych poprzednich są zbyt silne. Podobna sytuacja ma miejsce aktualnie w boksie. Niemalże wszyscy znają takie nazwiska jak Adamek, Gołota, Michalczewski czy Włodarczyk. To pięściarze, którzy przyciągali przed telewizory miliony Polaków. Do dzisiaj możemy usłyszeć czy przeczytać wspominki, w których pada zdanie – “Pamiętam, jak wstawałem w nocy na jego walkę”. Byli to wojownicy, których klasa i umiejętności doprowadziły na szczyt. Nie trzeba interesować się boksem, by znać tych panów. Jednakże to w dużej mierze oni wpłynęli na zainteresowanie tą dyscypliną. Wraz z ich odejściem zmalała chęć dalszego śledzenia poczynań Polaków. Od czasów tych tuzów polskiego pięściarstwa pojawiła się jedna supergwiazda – Artur Szpilka. Umówmy się, nie trzeba mieć pojęcia na temat boksu, by o nim słyszeć. Nie trzeba nawet oglądać walk. Szpilka nigdy nie był pięściarzem wybitnym. Miał predyspozycje do tego, by wiele osiągnąć. Uważam jednak, że Artur nie pluje sobie w brodę z powodu 5 porażek. Nie sądzę również, by płakał nad brakiem prestiżowego pasa. Szpilka wykorzystał swoje medialne 5 minut do absolutnego maksimum. Nie sprawdził się w roli kolejnego wirtuoza boksu, który napędzi oglądalność. Stał się jednak pięściarskim celebrytą, którego walki oglądają niemal wszyscy. I to nie dlatego, by podziwiać piękno boksu czy doszukiwać się nowych finezyjnych technik w tej dyscyplinie. Nie ma osoby, która przejdzie obok Artura obojętnie. Albo się go kocha, albo nienawidzi. Na próżno jednak szukać osób, które, wchodząc w świat boksu i wgłębiania się w treningi, powiedziałyby – “Chciałbym być jak Artur Szpilka”. Co innego, gdy mówimy o Adamku czy Gołocie.
Kolejną wielką nadzieją na tytuł bokserskiego superbohaterea jest Adam Kownacki. Niestety, wraz z porażką z Robertem Heleniusem i prawie półtoraroczną przerwą wypadł wielu Polakom z pamięci. Oczywiście mogło to być drobne potknięcie, z którego za 5 lat wszyscy będziemy się śmiać, gdy Adam będzie w czołówce wagi ciężkiej. Stracił on jednak nieskazitelność w oczach polskich widzów, którą kochali niemalże wszyscy. Na szczęście Kownacki dostał szansę na odbudowanie, o której wielu mogłoby tylko prosić. Polak zmierzy się w walce rewanżowej z Robertem Heleniusem już 24 lipca br. Walka odbędzie się na tej samej gali, na której po raz trzeci rękawice skrzyżują Tyson Fury i Deontay Wilder. Kownacki nie tylko stanie przed szansą na odbudowę, ale również będzie mógł zaprezentować się szerszej publiczności. Oczy całego bokserskiego świata będą skierowane na tę galę. “Babyface” może stać się kolejnym wielkim pięściarzem, który, jak niegdyś Adamek czy Gołota, rozbudzi w Polakach zainteresowanie boksem.
Czy boks podumiera?
Oczywiście boks zmaga się z wieloma innymi problemami. Za główne przyczyny słabej kondycji polskiego pięściarstwa często stawia się brak finansowania boksu amatorskiego, wewnętrzne układy czy same wojny promotorów. To wszystko wpływa na spadek popularności boksu. Problemów do rozwiązania jest naprawdę wiele. Po pandemii, która opanowała cały świat, kibice przez najbliższe miesiące na pewno będą pojawiać się na trybunach. Kieruje nimi głód wrażeń, towarzystwa innych i dużych imprez na żywo. Jest to najlepszy moment, by podejmować próby przyciągnięcia nowych widzów. Co jednak, gdy wszystko wróci do normy? Czy hale wciąż będą zapełniane? Niestety nie. Boks jest piękną dyscypliną, która jest głęboko zakorzeniona w świadomości polskiego fana sportu. Niestety bez odpowiedniej pielęgnacji może regularnie podupadać na popularności.
Jak ma nie umierać? Szpilka największa gwiazda a znany nie z dobrego boksowania tylko z afer i głupich wypowiedzi.