Nie nasza wina, nie nasz problem
E.K. Naukowcy z całego świata alarmują, że tragedia jest nieunikniona, jeśli rządzący i społeczeństwo nie będą reagować i nie zmienią swojej postawy wobec przyrody. Jednak mimo ciągłego nagłaśniania problemu, dalej dużą część osób bagatelizuje go, uważa, że problem jest zmyślony lub ich nie dotyczy. Jakie są przyczyny takiej znieczulicy ekologicznej i skąd ona się bierze?
M.K.: Cóż, mógłbym wymyślać różne teorie na ten temat, natomiast istnieje raport z badań dotyczący postaw wobec zmian klimatycznych autorstwa Zofii Bieńskowskiej, Piotra Drygasa i Przemysława Sadury. Badania były prowadzone w trakcie pandemii, więc i ta okoliczność odegrała swoją rolę, natomiast dotyczyły one postaw wobec kryzysu klimatycznego. Raport został wydany przez Fundację im. Heinricha Bölla i jest zatytułowany Nie nasza wina, nie nasz problem, co samo w sobie już jest dość znaczące. Opierając się na nim, nie można powiedzieć, że jest jakaś znieczulica na ten temat. W każdym razie z badań wynika, że wiele osób i to także w wyniku m.in. pandemii, zdaje sobie sprawę z tego, że coś złego się dzieje. Że zwiększa się zanieczyszczenie środowiska, zmiany klimatyczne osiągają niebezpieczny wymiar etc. Natomiast faktycznie różnią się postawy.
Osoby starsze w większym stopniu uznają, że problem jest istotny i zgadzają się na pewne konkretne rozwiązania. Natomiast wśród młodszych respondentów świadomość jest na podobnie wysokim poziomie, natomiast mniejsza jest gotowość do tego, aby faktycznie robić i zgodzić się na pewne rzeczy. To jest o tyle ciekawe, że angażuje przy okazji wiele różnych kontekstów. Osoby w wieku 60+ odwoływały się do własnych doświadczeń biograficznych, poza tym ja również mógłbym to uczynić. Pamiętam ze swojej własnej biografii zimy, które rok w rok były zimami z temp -15℃ i -28℃, więc mam świadomość procesu zmian.
Sprawdź także: Zwierzęta a wojna. Jak działa zoo na terenie Ukrainy?
Mniejsza ufność do nauki
Natomiast dla osób młodszych, dla Pani być może zachodziłoby coś takiego, że Pani nie pamięta wielu serii ciężkich zim trwających od grudnia do np. marca. Więc tu zakotwiczenie świadomości dokonujących się zmian jest różne. Dla młodszego pokolenia jest bardziej wywiedziona z tekstów, doniesień prasowych, filmów itp. Z drugiej strony co się z tym wiąże, dzisiaj funkcjonujemy na dobrą sprawę, w przestrzeni różnych źródeł wiedzy, nie tak jak to kiedyś, że źródeł wiedzy było mniej i były skupione. Dzisiaj zasadniczo wiedza wydaje nam się o wiele bardziej uwikłana, tak to ujmują autorzy raportu. To znaczy, że zdajemy sobie sprawę, bo tego też doświadczamy, jak głęboko potrafią pewne działania dezinformacyjne wpływać na opinię publiczną, na naszą wiedzę o różnych kwestiach. W związku z czym, z mniejszym ufnością przyjmujemy opinie autorytetów naukowych. Przecież poprzedni prezydent USA, Donald Trump, mówił o kryzysie klimatycznym jako o pewnym humbugu i efekcie działania lobby naukowców. Widać więc jak nasze wyobrażenia o wiedzy, o tym jakie są jej źródła, jaka jest jej wiarygodność, wpływają na nasze opinie o tym, co się dzieje. Nie mówiłbym tu o jakiejś znieczulicy, a raczej o efekcie głębokiej dezorientacji.
Polityka a dbałość o środowisko
E.K. Wspomniał Pan o byłym prezydencie USA Trumpie, prezydent Duda w 2019 roku, podobnie mówił ,,nie wiem na ile rzeczywiście działalność człowieka przyczynia się do zmian klimatycznych:. Czy to już dezinformacja? Czy ma ona mocny wpływ na to, w jaki sposób samo społeczeństwo postrzega problemy na temat ekologii?
M.K.: Odnosząc się do naszego kontekstu, widać to wyraźnie, chociażby z tytułu różnych interesów politycznych. Polityka istnieje, nie możemy się na nią obrażać, natomiast politykę można na różne sposoby uprawiać i kształtować. Nasza dzisiejsza sytuacja jest taka, że partia czy grupa, która odgrywa decydujący głos w kształtowaniu opinii, jest jednak w dużej mierze sceptyczna co do realności problemów środowiskowych, i wiąże się to z bardzo różnymi okolicznościami.
W tym momencie przyjęcie do siebie pewnej wiedzy na temat stanu środowiska musi, przynajmniej tak by mi się wydawało, wiązać się z tym, że powinnyśmy przedsięwziąć odpowiednie działania, aby zapobiec negatywnym procesom. Natomiast owe działania, to już jest polityka i dużo łatwiej jest np. stwierdzić, że mamy węgla na jeszcze 200 lat, niż wymyślić i zrealizować poważny plan społeczny, w którym stworzy się inny na przykład model funkcjonowania dla milionowej czy wielomilionowej grupy ludzi zamieszkujących Śląsk i w dużej mierze utrzymujących się z wydobycia węgla.
Tradycje rodzinne
To jest tamtejsza tradycja, że mąż, ojciec, dziadek, syn pracowali, czy pracują w kopalni. To pewien model wypracowany wyniku pewnych, także politycznych, okoliczności. Łatwiej jest zaprzeczyć zmianom klimatycznym i powiedzieć, że to nas nie dotyczy niż stworzyć złożone rozwiązanie. Jest to trudne, ponieważ należałoby przekonać do niego ludzi, których miałoby ono bezpośrednio dotyczyć. Ich tryb życia i sposób zatrudnienia musiałby faktycznie ulec zmianie. W naszych okolicznościach to jest kwestia równie w dużej mierze niewrażliwości klasy politycznej, która w tym momencie decyduje o kształcie polityki, na sam problem. To łatwość wybierania innych ścieżek niż trudne i pełne mielizn rozwiązania społecznych problemów z tym związanych.
Sprawdź także: Greenwashing w przemyśle modowym. Jak go unikać?
Społeczeństwo niedosytu
E.K. Wspomniał Pan mentalność, która jest na Śląsku i tradycję związaną z węglem. Chciałabym się odnieść do uwarunkowań kulturowych. Społeczeństwo w Polsce inaczej postrzega sam problem ekologii niż np. w Niemczech czy Norwegii, gdzie samo podejście np. do recyklingu jest odmienne. Czy to podejście do ekologii ma uwarunkowanie kulturowe, czy zależy to od innych czynników np. dostępu do wiedzy?
M.K.: Wydaje mi się, że kilka sugestii ze wspomnianego raportu można również odnieść do tego. Pytano respondentów, czy zgodziliby się na rezygnację z lotów, bądź ograniczenie ich dostępności. W wyniku wielu otrzymanych odpowiedzi negatywnych postawiono hipotezę, do której sam bym się skłaniał. W przypadku społeczeństwa niemieckiego i wielu społeczeństw zachodnich mamy do czynienia ze społeczeństwami, w którym dobrobyt jest czymś długotrwałym i w takich przypadkach postawa może być inna: możemy zrezygnować, bo już jesteśmy nasyceni.
U nas drzwi do dobrobytu stosunkowo niedawno się otwarły. I nie dla wszystkich te drzwi były szeroko otwarte od razu, w związku z czym postawą charakterystyczna dla wielu nas jest: my jeszcze nie zdążyliśmy się nasycić, a już nam każą się czegoś wyrzekać. I stąd też, w dużej mierze wynika opór przed faktycznymi ograniczaniem. Bo jeśli mielibyśmy wprowadzać na serio politykę klimatyczną, będzie one musiała w efekcie sprowadzić się do mniejszego dobytku. Nie możemy mieć już dwóch samochodów, chociaż to jest wygodne, nie możemy latać co tydzień na weekend do odległych miejsc, tylko powinniśmy korzystać z transportu publicznego i odwiedzać pobliskie atrakcje.
Samochód to nie luksus, a przymus
Jest to też związane z wykluczeniem komunikacyjnym, o którym też się mówi, dotykającym pewnych regionów. Wiąże się z tym, że model podróżowania uległ zmianie: w którymś momencie zapragnęliśmy posiadania samochodu, bo to było wyznacznikiem statusu społecznego, a w efekcie teraz staje się też przymusem. Tutaj znowu splatają się elementy polityki państwa dotyczące organizowania komunikacji oraz aspiracje, które dopiero teraz możemy realizować. Wcześniej tylu samochodów nie było, były na talony, a teraz są łatwiej osiągalne i widać jak z roku na rok samochodów przybywa. To jest sprzężenie zwrotne: samochód jest wyznacznikiem statusu, a w pewnych miejscach jest po prostu przymusem, bo inaczej nie wyjadę poza swoje miejsce zamieszkania, do lekarza, do szkoły.
Znalezienie złotego środka
E.K: Jak zwalczać w takim razie dezinformację ekologiczną? Dzisiejsza świadomość na temat ekologii jest różnorodna z wielu przyczyn, Mimo że według raportu świadomość osób się zwiększa, dalej istnieje grupa, która jest sceptycznie nastawiona to tego. Jak Pan myśli jak najlepiej dojść to tych osób? Czy trafniej jest edukować jednostkę, czy wprowadzać systemowe zmiany?
M.K.: Zapewne nie ma jednej drogi. Nie jest tak, że da się wskazać jeden sposób, dzięki któremu problem niskiej świadomości ulegnie rozwiązaniu. Natomiast, widzę pewną wiązkę problemów. Wydaje mi się, że w dużej mierze opór względem działań proklimatycznych czy proekologicznych jest skutkiem — jednym z wielu — pogłębiającego się podziału społecznego. Nie chodzi mi jednak o wskazywaniu winnych. Nie wiem, czy Pani sobie przypomina, niegdysiejszego ministra, który mówiąc o pewnych kwestiach, obwiniał wegetarian, cyklistów etc. To jest tworzenie wroga. To jest mówienie, że ci ekologowie, cykliści, wegetarianie mówią wierutne bzdury i są przeciwko nam. I to jest jeden z efektów.
Druga rzecz wiąże się znowu z raportem. Starsze pokolenia swoją wiedzę o zmianach klimatu, opierają w dużej mierze na doświadczeniu, natomiast wiedza młodych ludzi, co wyszło z tych badaniach, nie jest w zasadzie w ogóle związana z edukacją szkolną. To oznacza, że w systemie edukacyjnym te tematy nie są podnoszone, nie są dyskutowanie, nie są problematyczne, nie są ogłaszane jako istotne. Biorąc pod uwagę istnienie wielu różnych źródeł wiedzy, które wzajemnie mogą się znosić, pojawia efekt bańki — jeśli ktoś przez przypadek trafi w przestrzeń pewnych, to ta bańka bardzo ładnie sobie go otacza i coraz trudniej jest się z niej wydostać.
Priorytet to edukacja
W mediach społecznościowych algorytmy podsuwają nam treści odpowiadające tym posiadanym i wyszukiwanym wcześniej. Natomiast to, co mogłoby być alternatywą, czyli spójny program edukacyjny – okazuje się, że nie istnieje. Kampanie społeczne, których jest sporo, oddziałują minimalne, faktycznie nie wpływają na wzrost świadomości społecznej. Można powiedzieć, że znowu problem jest dwojaki. Z jednej strony jest faktyczna edukacja w systemie szkolnym, którą każdy musi przejść, czyli potrzeba stworzenia programu kształcenia postaw i wiedzy na temat problemów środowiskowych. Zamiast mówić o cnotach niewieścich, trzeba mówić o tym, że faktycznie nasz stosunek do natury jest istotny. Zamiast tworzyć nowy przedmiot „Historia i teraźniejszość” i wyłuskiwać tematy patriotyczne, należałoby pokazać, że troska o stan Ziemi też jest patriotyzmem, bo chodzi o nas, o przyszłe pokolenia, o nasze dzieci.
Z drugiej strony, jest też niezbędne wytworzenie odpowiedniego klimatu społecznego. Im mniejszy będzie podział społeczny, im bardziej jedna i druga strona będą mogły się ze sobą dyskutować i wymieniać poglądy, tym łatwiejsze będzie wytworzenie proekologicznych postaw. Na razie mamy dwie grupy i ideałem dla jednych jest coś, co należy zanegować, wyszydzić u drugich. Nie ma dyskusji, nie można się uczyć od siebie, nie można dyskutować, wytwarzać jakichś wspólnych strategii. Jest to w tym momencie jeśli nie niemożliwe, to niezwykle trudne.
Sprawdź także: Porozmawiajmy o ruchach ekologicznych na świecie.
Czym skorupka za młodu nasiąknie…
E.K.: Czyli współpraca, najkrócej mówiąc?
M.K.: Najprościej oczywiście mówić: współpraca, natomiast sama na pewno doskonale sobie Pani zdaje sprawę, że na poziomie politycznym trudno o uznanie interesów ważniejszych i ogólniejszych niż partykularne. Bieżąca polityka ogranicza się do perspektywy kolejnych wyborów. Projekty przekraczające ten horyzont odsuwane są tak daleko, jak to tylko możliwe – kłopoty i trudne decyzje najlepiej pozostawić innym, niech oni się tym martwią. Tak to wygląda z góry – potrzebne byłyby perspektywiczne projekty, ale nie ma komu ich stworzyć i brak odważnych do ich wprowadzenia.
Z drugiej strony, od dołu, czyli wszystkich członków wspólnoty, konieczna jest codzienna aktywność, a to wiąże się, jak już powiedziałem, z procesem edukowania od najmłodszych lat. Mój syn chodzi do przedszkola i widzę, że tam tematy ekologii są poruszane, natomiast o ile to nie będzie odbywało się tylko na poziomie ,,przytulania drzewka” (trochę trywializując sprawę), ale uświadamiania, że nasz stosunek do natury wyraża się nie ze skąpstwa, a z troski. To jest dobro, jest cenne i nie można go marnować. Potrzeba spójnej strategii edukacyjnej na wszystkich poziomach.
Kolejną kwestią jest, na ile rzeczywiście będziemy chcieli się zatrzymać w swoim rozpędzonym konsumpcjonizmie, który u nas faktycznie wygląda jako model zupełnie inaczej niż w krajach bogatszych, też z tytułu historycznych okoliczności. Na ile będziemy chcieli ograniczyć swoje pragnienia, bo z tym właśnie jest problem. Autorzy raportu, do którego się odwołuję, stwierdzili, że jest ogromny rozziew, pomiędzy posiadaną przez przedstawicieli pewnych grup wiekowych i statusowych świadomością a chęcią i gotowością do własnych ograniczeń. Nie wiem, czy to jest znieczulica, natomiast jest to swego rodzaju ekologiczne rozdwojenie jaźni.