Kodeks prawilności
Gdy po raz pierwszy usłyszałem rap byłem młody, no dobra, nawet bardzo młody. Niemniej już wtedy wystarczająco ogarnięty, aby załapać przynajmniej część follow-upów, które artyści wplatali w swe wersy. To zachęciło mnie do rozkminiania treści tekstów i dzięki temu zostałem przy tej muzyce do dziś. Zresztą nie tylko ja, bo przecież wiele osób od lat słucha i wychowało się częściowo na rapie. Wracając, nigdy nie chodziło tylko o follow-upy – owszem, są one idealnym dodatkiem, polem do popisywania się w tekstach oraz zabawą ze słuchaczem – chodziło głównie o możliwość odniesienia się odbiorcy do muzyki oraz wpajane przez artystów zasady.
Wiele osób z mojego pokolenia wychowywało się obserwując swoich rodziców, którzy często dużo pracowali, poświęcali nam mniej uwagi niż potrzebowaliśmy i mogli nie zdążyć wszczepić nam w odpowiednim czasie niektórych wartości. Tak samo więc, jak w przypadku osób mających mniej farta, które musiały samodzielnie znaleźć swoje wzorce, jednym z pierwszych, naturalnych odruchów było sięgnięcie i poszukiwanie ich w muzyce. Wtedy u wielu pojawił się rap i zawarte w niej mistyczne „uliczne zasady” lub, jak kto woli „kodeks prawilności”. Często postrzegany przez starszych jako mało cenne źródło, z perspektywy czasu okazuje się w sumie uniwersalnym i bardzo dobrym zbiorem zasad.
Weźmy pierwszą zasadę z brzegu: nie sprzedawaj ziomków, a.k.a. j*bać 60. Prosto i dosadnie mówi oraz przypomina nam ona o lojalności, której uczymy się całe życie. Tylko, że czasem nieświadomie. Uczy nas jej każdy etap życia, zaczynając od podwórka – jak coś przeskrobaliśmy to najlepiej było się nie przyznawać. Później szkoła, żeby nie sypać np. kto pił podczas wyjazdu integracyjnego w szkole średniej (prościej chyba powiedzieć, kto nie pił). Na końcu jest dorosłość, gdzie też wolimy kierować się odpowiedzialnością zbiorową zamiast wskazywać jednego sprawcę. Zresztą często osoba, która to zrobi momentalnie, nawet podświadomie jest przez resztę dystansowana od grupy. Tylko, że rap o tej zasadzie mówił od początku głośno i wprost. W nawiązaniu do niej przychodzi też druga, mówiąca o tym, że każdy nasz czyn ma konsekwencje, itd.
Dzięki możliwości odwoływania się do utworów, bo “mieliśmy tak samo”, raperzy wpajali nam zasady, jednocześnie podtrzymując naszą uwagę follow-up’ami i gierkami słownymi. Dziś ja i moi znajomi jesteśmy dorośli, a ten kodeks dalej w nas jest i żyjemy według tych zasad. Tyle, że nie jesteśmy pierwszy pokoleniem, które się tak wychowało, a na pewno nie ostatnim.
Zmiana pokoleniowa
Kluczy do sukcesu i powodów przez które obecnie jest taki boom na rap jest wiele, najważniejszym z nich są jednak odbiorcy. Chodzi konkretnie o ilość i przekrój odbiorców. Jeśli weźmiemy na tapetę lata 90’ ubiegłego wieku, łatwo jest zauważyć, że rap był kojarzony z muzyką blokowisk, wyrzutków i marginesem społecznym. Odbiorców było więc znacznie mniej, a ich demografia wiekowa wyraźnie różniła się względem obecnej.
Z biegiem lat rap zaczął interesować coraz więcej ludzi, którzy łapali ją w młodym wieku, często za sprawą znajomych. Wiele płyt będących dziś klasykami, kiedyś było czymś w rodzaju viralu na TikToku. Muzyką którą się dzieliliśmy i chcieliśmy słuchać z ziomkami. Podawało (albo przesyłało) się więc muzykę komuś młodszemu, on swoim znajomym. Za kilka lat znów przychodziła nowa fala młodych słuchaczy. Równolegle postępował jeden bardzo sprzyjający czynnik – czas.
Ludzie urodzeni w latach 70., 80. i 90. są dziś w pełni dojrzałymi ludźmi. To oni w latach 90. rapowali i rapu słuchali, mając od kilkunastu do dwudziestu-paru lat. Wówczas byli oni w sumie jedynymi odbiorcami rapu. Z biegiem czasu nie wyrośli oni z tej muzyki, a dalej sprawdzali i siedzieli w kulturze hip-hopu pchając ją dalej, do młodszych. Nastała więc zmiana pokoleniowa, mająca ogromny wpływ na zróżnicowanie demografii odbiorców. Dziś rap jest słuchany przez 15, 30 ale i 40/50-paro latków. Oznacza to, że konsekwentną pracą i cierpliwością wiele osób, które dziś uważane są za dinozaurów sceny, wychowało sobie słuchacza. A Przecież to oni zaczynali rapować, kiedy wielu z nas nie było na świecie lub byliśmy dziećmi.
Hajs a rap
No dobra, ale skąd w rapie takie pieniądze? W latach 90’, kiedy rap wchodził powoli do szerszego obiegu, większości słuchaczy nie było stać na płyty czy wyjazd na koncert. Mimo tego środowisko hip-hopowe konsekwentnie robiło swoje. Na początku drugiej dekady XXI wieku przyszły nowe pokolenia, które muzyki słuchały często nielegalnie, bo np. dostawały małe kieszonkowe. Dla nich 30 zł na koncert poważnie naruszało miesięczny budżet, a branża dopiero się rozkręcała.
Kilka/kilkanaście lat później większość z tych osób dorosła, zaczęła pracować i miała w końcu fundusze na swoje przyjemność. Z początku było to kilka, a po paru latach kilkanaście/kilkadziesiąt tysięcy osób. Wystarczająco, aby rynek zaczął się napędzać i docierać do coraz szerszego grona odbiorców. Równolegle dorastały nowe pokolenia słuchaczy, przyciągnięte do rapu m.in. za sprawą wspomnianych wyżej powodów, ale też przez starsze rodzeństwo czy bitwy freestyle’owe organizowane w większych polskich miastach.
Obsuwy
Dodatkowym czynnikiem, za sprawą którego rap wychował sobie słuchacza były i są opóźnienia w pojawianiu się materiału. Obsuwa to podobno piąty element hip-hopu, ale w tym przypadku niejednokrotnie działa na plus. Kiedy wiesz, że ma wyjść nowy sezon Twojego ulubionego serialu, to szukasz daty jego premiery i z niecierpliwością czekasz na ten dzień. Podobnie jest w rapie, z jedną drobną różnicą. Chodzi o daty. Zwykle dzieje się tak, że znamy datę premiery nowego albumu i czekamy, aż nasz idol w końcu go wypuści i da nam posłuchać całości. Zakładam, że przecież single zwykle znamy na pamięć.
Przychodzi dzień premiery i… NIC (nie, to nie jest reklama nowej płyty Wojtka Sokoła, ale w sumie mogłaby nią być 😉), czekasz dalej. To również pomagało i pomaga w budowaniu otoczki wokół płyty, bo napędza dyskusje o niej, dzięki czemu potencjalnie więcej osób ją sprawdzi. Paradoksalnie, więcej osób jest też bardziej zaangażowanych i lojalnych względem ulubionego artysty, ponieważ takie oczekiwanie buduje napięcie, a napięcie to emocje które przekładają się na oczekiwania. Gdy te zostaną spełnione, wtedy lojalność wzrasta i jeszcze bardziej będziemy czekać na kolejny album.
Pomoc technologii
Wraz z dorastaniem słuchaczy, poszerzaniem grona odbiorców i wchodzeniem coraz to nowych raperów na rynek odbywał się również postęp technologiczny. Na jego kanwie nastąpiła również digitalizacja muzyki. Rozpowszechnił się internet, pojawił się YouTube oraz serwisy streamingowe. To pozwoliło artystom na dotarcie do jeszcze szerszego grona odbiorców, ich przyciągnięcie oraz utrzymanie przy sobie przez lata, za pośrednictwem przekazu oraz konsekwentnych działań muzycznych. To pozwoliło na zdywersyfikowanie dochodów i rozbudowywanie środowiska.
Słuchacze oprócz forów tematycznych zaczęli zajmować się muzyką także zawodowo. Osoby słuchające i chłonące przekaz rapu od małego, rozwijały się wraz z pędzącą technologią. Zaowocowało to tym, że chcąc podzielić się swoimi przemyśleniami czy opiniami o muzyce znalazły one swoje miejsce w social mediach. Zaczęły więc pojawiać się liczne fanpage’e na Facebooku, profile na Instagramie, jak również kanały na YouTube poświęcone tematyce rap.
Zaangażowanie
Ponieważ muzyka zaangażowała przez te kilkadziesiąt lat potężną ilość osób oraz poszerzyła grono swoich odbiorców, obecnie rynek napędza już nie kilka tysięcy a kilka milionów słuchaczy. Wielu z nich jest oddanych i uważnie śledzi poczynania swoich ulubionych artystów. Ci z kolei w większości posiadają swoje grupy na Facebook’u lub organizują regularne live’y na Insta, stając się bardziej dostępnymi i związanymi ze swoimi słuchaczami. To natomiast przekłada się na fakt, że dziś jesteśmy w stanie dużo szybciej zdecydować się na wydanie 100 zł za bilet na koncert, podczas, gdy jeszcze w 2014 r. 35 zł to było “trochę sporo, zwykle trzy dychy”. I ok, rap stał się też potężnym przemysłem, więc i trzeba więcej osób opłacić, ale to już temat na inny raz.
Podsumowując
Z pewnością wszystkie powyższe argumenty możemy nazwać wychowaniem sobie słuchacza, a nawet kilku pokoleń słuchaczy. To z kolei wróciło do artystów hip-hopowych pod postacią przemiany rapu z muzyki podwórek do nowego popu. Obecne “dinozaury” sceny są więc nie tylko raperami, ale też ojcami sukcesu, którego świadkami możemy dziś być. Tego nikt im nie ma prawa odebrać.