“W ogóle bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi Ci głód, nie jesteś Tutsi, ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno za*******e, ale to za*******e ważne pytanie – co lubię w życiu robić. A potem zacznij to robić.”
Na to pytanie niewątpliwie odpowiedział sobie każdy z wybitnych polskich sportowców, do których my, jako fani, mamy ostatnio mnóstwo szczęścia. Jednym z nich jest człowiek, który skierował na siebie przez ostatnich kilka miesięcy światła wszystkich reflektorów świata sportu. Mężczyzna, który ciężką pracą, uporem i niezłomnością dotarł do celu. Celu, który postawił sobie na początku swojej drogi, a w który nie wierzyli nawet najwytrwalsi i najwierniejsi kibice. W dzisiejszym tekście przybliżymy sylwetkę Jana Błachowicza. Zawodnika MMA, który krok po kroku, mijając wiele zakrętów i przystanków, wdrapał się na szczyt mieszanych sportów walki. Janek jest aktualnie pierwszym i jedynym męskim mistrzem UFC, pochodzącym z Polski. Wybitne osiągnięcia i jego długa droga stawiają go niemalże najwyżej w hierarchii wybitnych polskich sportowców.
Jan Błachowicz – zwykły chłopak z Cieszyna
Jan Maciej Błachowicz urodził się 24.02.1983 w Cieszynie. Janek od najmłodszych lat był żywiołowym i wesołym dzieckiem. Jak sam przyznał, w dzieciństwie miał zawsze wielu kolegów, z którymi nie potrafił usiedzieć w miejscu. Jego ciekawość świata i żywiołowość sprawiły, że ciągle znajdował ciekawsze zajęcia niż nauka, choć, jak wyznał, do trzeciej klasy szkoły podstawowej był uczniem wzorowym. Po tamtym czasie wzorowo uczęszczał już jedynie na WF. Mimo zainteresowania sportem nigdy nie brał udziału w zawodach międzyszkolnych. Gdy rówieśnicy byli zajęci piłką nożną i koszykówką, Błachowicz już wtedy obrał inny kurs. W wieku 9 lat oddał się treningom judo i to właśnie w tej dyscyplinie turnieje były mu bliższe. Wielokrotnie wspomina, że na pierwszy trening udał się ze względu na wrażenie, jakie wywarli na nim bohaterowie filmów akcji. Charyzma, zainteresowanie sportem i dbanie o sprawność fizyczną nie sprawiły jednak, że Jan już od dzieciństwa marzył o karierze sportowca. Pierwszym marzeniem związanym z obraniem ścieżki zawodowej było… zostanie księdzem! Po pewnym czasie chłopiec zmienił preferencje i postanowił, że w przyszłości zostanie kaskaderem.
Kariera Błachowicza – jak to się zaczęło?
Po latach treningów i pasji do mieszanych sztuk walki przyszedł czas na pierwszy zawodowy start, który miał miejsce w 2007 roku. 24-latek zmierzył się wówczas z Marcinem Krysztofiakiem, dla którego również była to pierwsza walka w karierze. Pojedynek odbył się na dystansie 2 rund, każda po 5 minut. Błachowicz przegrał przez jednogłośną decyzję sędziów. Starcie miało miejsce na gali FCP 3, gdzie w walce wieczoru triumfował Mamed Khalidov. Dodatkowo na wydarzeniu wystąpił również Borys Mańkowski, dla którego była to także pierwsza walka. Niestety przegrana.
Porażka w zawodowym debiucie nie powstrzymała Janka przed dążeniem do spełnienia marzeń. Cieszynianin już we wrześniu wziął udział w turnieju organizowanym przez KSW, gdzie stawką był kontrakt z organizacją. W pierwszym, ćwierćfinałowym pojedynku Jan skrzyżował rękawicę z Sebastianem Olachwą, z którym wygrał walkę amatorską. Tym razem, historia zatoczyła koło i zwycięzca pozostał ten sam, o którym jednogłośnie zdecydowali sędziowie. Pierwsza wygrana w zawodowej karierze Błachowicza nie oznaczała jednak odpoczynku czy chwili wytchnienia. Nie było również czasu na świętowanie, gdyż formuła turnieju organizowanego przez KSW polegała na jego rozstrzygnięciu tego samego dnia.
Na tej samej gali „Cieszyński książę” wychodząc do pojedynku półfinałowego zmierzył się z Pawłem Gasińskim. Tym razem nic nie pozostało w rękach sędziów. Reprezentant Cieszyna brutalnie znokautował rywala, dla którego był to ostatni występ MMA. Walka zakończyła się już w połowie pierwszej rundy. Tamten wieczór przebiegał Błachowiczowi idealnie. W kilka godzin poprawił swój rekord, doprowadzając go do 2-1. Najważniejszy moment miał jednak nadejść.
Walka o kontrakt KSW
Walka finałowa. Naprzeciw niemu stanął Daniel Dowda, legitymujący się wówczas rekordem 3-0. W swoim półfinałowym starciu znokautował rywala już w 18. sekundzie pierwszej rundy. Obaj Panowie, płynący na fali zwycięstw, zdawali się nie pozwolić na przebieg walki na pełnym dystansie. Zmęczenie nie pokonało Janka i już w drugiej minucie pierwszej rundy znokautował swojego oponenta, wygrywając w ten sposób cały turniej. Był to niezwykły wieczór w wykonaniu cieszynianina. Zakończył galę KSW z trzema zwycięstwami z rzędu, wygrał turniej organizowany przez federację, a dodatkowo poznał siostrę występującego na tym samym wydarzeniu Łukasza Jurkowskiego – Dorotę, swoją przyszłą partnerkę i menadżerkę. W kilka godzin zawodnik zapisał się na kartach historii KSW i wpływając na szerokie wody MMA, zaczął coraz śmielej rozstawiać żagle.
Niespodziewana porażka i początek wspinaczki na szczyt
Obecnie, zawodnicy po stoczeniu jednej walki czekają na kolejną kilka miesięcy. Wielu z nich toczy dwie walki w ciągu roku. Jan Błachowicz, nie po jednej, nie po dwóch, a po trzech walkach jednej nocy, wrócił do ringu już po… dwóch miesiącach! Jego rywalem był wówczas Andre Fyeet, któremu nie dawano żadnych szans w starciu z Polakiem. Miał on wówczas rekord wynoszący 2-9. Faworyt był oczywisty. Jak się później okazało, ku zdziwieniu wszystkich, Błachowicz przegrał już w drugiej minucie pierwszej rundy. W trakcie pojedynku Polak dwukrotnie dał szansę rywalowi na założenie dźwigni na rękę. Podczas kimury Fyeet wyrwał łokieć przeciwnika ze stawu.
Przerwa w występach Jana Błachowicza trwała pół roku. Po tym czasie cieszynianin wrócił do ringu KSW, by wziąć udział w turnieju w wadze półciężkiej. Wydarzenie było obfite w nazwiska, które w przyszłości zapisały się na kartach historii federacji – Martin Zawada, Antoni Chmielewski i Aziz Karaoglu. Wielkie postaci polskiego MMA połączyła wówczas jedna rzecz – przegrana z Janem Blachowiczem w ciągu tej samej nocy! Kolejny świetny pokaz umiejętności w jego wykonaniu i kolejne cenne wygrane do rekordu!
Jeszcze w tym samym roku Janek stanął w ringu KSW dwukrotnie. 13 września 2009 roku zwyciężył z Christianem M’Pumbu. Po ciężkim boju poddał go balachą. Już trzy miesiące później zmierzył się z Maro Perakiem. Po raz kolejny wygrał walkę przez poddanie, dusząc rywala zza pleców. Rok 2008 przyniósł mu aż pięć zwycięstw. Zawodnicy, których wówczas pokonał, w późniejszym czasie należeli do europejskiej czołówki.
Poważne kontuzje Błachowicza
W 2009 roku Jan Błachowicz zmagał się z poważnymi kontuzjami. Najpierw, upadając na jednym z treningów, doznał poważnego urazu barku. Leczenie go i powrót do pełni zdrowia zajęły mu blisko pół roku. Po wykurowaniu się Janek wyjechał do Stanów Zjednoczonych, aby rozpocząć treningi z Tomaszem Drwalem, który był wówczas zawodnikiem UFC. Niestety podczas sparingu z “Gorillą” doznał urazu kolana.
Incydent okazał się być na tyle poważny, że wyeliminował cieszynianina na kolejne kilka miesięcy. Do ringu powrócił dopiero 7 maja 2010 roku, czyli po półtorarocznej przerwie w występach. Błachowicz po raz kolejny wziął udział w turnieju. Mnóstwo osób zastanawiało się czy to dobra decyzja. Janek nie bał się pływać, więc z marszu rzucił się na głęboką wodę. I dobrze! Na tej samej gali wygrał z dwoma przeciwnikami. W ćwierćfinale już w czwartej minucie pierwszej rundy znokautował Julio Cezara de Limę, a w półfinale jeszcze szybciej poddał Wojciecha Orłowskiego, również w pierwszej rundzie.
Finał turnieju był zaplanowany na galę KSW 14 we wrześniu. W międzyczasie Błachowicz podjął się boju z Nikolaiem Onikienko na gali World Absolute FC organizowanej 24 czerwca 2010 roku w Rosji. Świetnie przygotowany Polak w drugiej rundzie poddał rywala.
Finał turnieju w kategorii półciężkiej miał miejsce na gali, która w tamtym czasie przyciągnęła rekordowo dużą widownię. Na hali zasiadło aż 13 tysięcy ludzi! Wszyscy Ci widzowie byli świadkami tego, jak Jan Błachowicz w drugiej rundzie tak bił rywala, że jego narożnik zdecydował się poddać walkę. W ten sposób, cieszynianin wygrał swój trzeci turniej w KSW. Coś nieprawdopodobnego.
Walka o pas KSW
Po fantastycznych wyczynach Janka przyszedł czas na walkę o pas KSW. Jego rywalem w tym starciu był Rameau Thierry Sokoudjou. Większość fanów widziała już Janka w roli mistrza. Niestety, Afrykańczyk pozbawił go tego marzenia przynajmniej na chwilę. Podczas tego widowiska Sokoudjou zdeklasował oponenta, nie dał mu żadnych szans. W wyniku urazu, jaki doznał Polak przez potężne kopnięcia wyprowadzone przez Afrykańskiego Zabójcę, walkę przerwano po drugiej rundzie. Janek nie był w stanie nawet ustać. Kontuzja po walce była poważna, jednak sprawnie udało się ją wyleczyć. Waleczny charakter Janka sprawił, że zechciał on walczyć już 21 maja 2011 roku, czyli dwa miesiące po przegranym boju. Tam Błachowicz nie pozostawił złudzeń co do swojej formy. Odprawił on Toniego Valtonena z kwitkiem. Najpierw potwornie obił go w parterze, przechodząc ostatecznie do duszenia zza pleców, które zmusiło Fina do poddania się. Zwycięstwo Janka cieszyło, ale niczego nie pragnął bardziej od rewanżu nad Sokoudjou. Doczekał się.
Jan Błachowicz – król KSW
Ich drugie starcie zaplanowano na 26 listopada 2011 roku. Podczas niego Janek był zdeterminowany i wygrał pierwszą rundę, obalając rywala i kontrolując pozycję z góry. W drugiej zdawał się być nieco zmęczony i pozwalał przejmować inicjatywę Afrykańczykowi. Nie przeszkodziło mu to jednak w wygraniu i tej rundy. W trzeciej odsłonie pojedynku Rameau zdawał się czuć coraz bardziej pewnie, gdy nagle natknął się na potężny cios od Polaka, który posłał go na deski. Cieszynianin miał dokończyć dzieła zniszczenia w parterze, jednak oponentowi udało się wytrwać do końca. Sędziowie byli jednogłośni. Lepszy w tym starciu był Jan Błachowicz i to on zostaje nowym mistrzem. Udało się zdobyć pas, ale wygrany rewanż to dodatkowa osłona tego osiągnięcia.
Obrona pasów KSW w wykonaniu Janka
Jego pierwszym oponentem w roli mistrza miał być parterowy wirtuoz – Mario Miranda. Błachowicz nie był chłopcem do bicia czy niedoświadczonym młokosem. Był to mistrz KSW. Wiedział, co robić i jak się bronić. W genialny sposób wypunktował Amerykanina, wygrywając jednogłośnie batalię. Mistrz pozostał ten sam, więc pas wciąż trzeba było bronić. Przed szansą na jego zdobycie stanął tym razem były zawodnik UFC – Houston Alexander.
To była znacznie cięższa walka. Między innymi dlatego, że Janek wyszedł do niej z kontuzją lewego kolana. Nikomu o tym nie powiedział, a informacja wyszła na jaw dopiero po pojedynku. W jego trakcie cieszynianin próbował obalać rywala, ale ten doskonale się przed nimi bronił. Janek podejmował również próby poddania Amerykanina, ale się nie udawało. Mimo wszystko był lepszym zawodnikiem. Po raz kolejny pas pozostał w Polsce. Kontuzja, z jaką wszedł do ringu, wymagała jednak leczenia. Mistrz poddał się rehabilitacji, by jak najszybciej wrócić do startów. Po wyleczeniu kontuzji wyjechał do USA, by tam przygotować się do kolejnej walki pod okiem najlepszych.
16 czerwca 2013 roku Jan miał drugi raz obronić pas na gali KSW 22. Pretendentem do tytułu został Chorwat – Goran Reljic. Pierwsza runda była wyrównana, bowiem Reljic obalił Polaka. Doświadczony Janek błyskawicznie przeszedł do balachy, jednak bezskutecznej. Od tamtego momentu Błachowicz dominował coraz wyraźniej. W trzeciej rundzie otarł się o nokaut, wyprowadzając potężny podbródkowy, jednak po trafieniu Chorwata ten wypada za liny i Polak nie miał jak dokończyć dzieła zniszczenia. Pewna wygrana dla “Cieszyńskiego księcia” i druga udana obrona… Jak się później okazało – ostatnia!
Wielka szansa – UFC
Następnie mistrz KSW miał podbijać zagraniczne organizacje, co się jednak nie udało. Miał również bronić pas po raz trzeci. Niestety, kontuzja kolana wróciła i uniemożliwiła mu powrót. Ten splot wydarzeń sprawił, że walka z Chorwatem była jego ostatnią w KSW. To, co wydarzy się później, to już zdecydowanie inna historia.
Początek roku 2014 to początek ogromnych zmian w życiu Janka. Właśnie wtedy ogłosił światu podpisanie kontraktu z największą i najlepszą organizacją MMA na świecie. Spełniając marzenie i dołączając do UFC, Jan Błachowicz stał się piątym, w tamtym czasie, wojownikiem z Polski. W wywiadach, w których pytano cieszynianina o szczegóły zakontraktowania, zdradził, że UFC interesowało się jego osobą już od dłuższego czasu i, zgłaszając swą gotowość, spotkał się z aprobatą.
Debiut Błachowicza w UFC
Nim doszło do debiutu Janka w UFC, zdążył on przejść rehabilitację kolana, które zoperowano mu pod koniec 2013 roku, dołączył do klubu z Poznania – Ankos, który chwalił za wysoki poziom zapasów oraz był bohaterem plotek i doniesień na temat potencjalnego terminu walki i rywala. Przygotowany i zregenerowany Błachowicz usłyszał datę i nazwisko przeciwnika. Zmierzyć miał się z Ilirem Latifim na gali UFC Fight Night 53.
Oponent Polaka miał już za sobą trzy walki w największej organizacji świata, z czego dwie zwyciężył. Szwed był stawiany w roli faworyta. Dla Błachowicza była to druga walka w ciągu ostatnich dwóch lat, więc naturalnie fani z całego świata nie wiedzieli, czy jest jeszcze w formie, zwłaszcza po ostatnich kontuzjach. Samo starcie uświadomiło wszystkim, w jakim błędzie byli, nie doceniając zawodnika z Cieszyna, który już pod koniec drugiej minuty zanotował zwycięstwo przez TKO. Nie dał rywalowi szans. Dał za to sygnał światu, że pojawia się nowa gwiazda, która jeszcze namiesza.
UFC w Polsce
Długie przerwy w występach był już sprawą nieaktualną. Janek miał wrócić do klatki 11 kwietnia 2015 roku na pierwszej, historycznej gali w Polsce, o której spekulowano już od dawna. W przedostatniej walce wieczoru, poprzedzającej Main Event Polak, zmierzyć się miał z Jimim Manuwą. „Poster boy” wracał do oktagonu po ponad rocznej rocznej przerwie, po porażce z Alexandrem Gustafssonem. Druga walka dla UFC nie była już tak szczęśliwa dla Jana Błachowicza. Całe starcie przebiegało pod dyktando Manuwy, który trzymał rywala w klinczu niemalże przez większość występu, który zakończył zwycięstwem przez jednogłośną decyzję.
Trudny czas w UFC
Janek nie wydawał się być zrezygnowany pierwszą porażką w najlepszej organizacji. Kolejny występ miał zaliczyć już na dużej, numerowanej gali UFC 191 z Coreyem Andersonem. Polak w tym zestawieniu był faworytem ze względu na znacznie większe doświadczenie. Tym razem duża niespodzianka spotkała fanów MMA jak i samego Janka. Amerykanin zafundował oponentowi jedną z jego największych porażek. Kontrolował niemalże całą walkę. Był świeższy, sprawniejszy i bardziej przygotowany kondycyjnie. Głównie to jego umiejętności parterowe dowiozły go do zwycięstwa. Sędziowie nie mieli żadnych złudzeń co do przebiegu pojedynku.
W UFC trzy porażki z rzędu bardzo często decydują o zwolnieniu zawodnika, którego spotkał taki bieg wydarzeń. Dla „Cieszyńskiego księcia” był to zły czas. Po raz pierwszy w karierze zanotował dwie porażki z rzędu. Kolejna mogła oznaczać pożegnanie z organizacją. To skłoniło go do chwilowej przerwy w startach, opuszczenia Ankos Poznań oraz wielu głębokich przemyśleń.
UFC ogłosiło galę w Chorwacji. Jan Błachowicz miał zostać jednym z jej bohaterów i podjąć starszego oraz bardziej doświadczonego Igora Pokrajaca. Czwarty występ Polaka okazał się być dla niego szczęśliwy. Momentami wyrównane starcie w efekcie końcowym wygrał właśnie on. Sędziowie punktowi byli jednogłośni i tego wieczora Janek dodał kolejną wygraną do swojego rekordu. Wszystko zaczęło się znowu układać. Naładowany pozytywną energią Polak, spokojniejszy o przyszłość w UFC był gotów do walki z kolejnymi zawodnikami. Te miały nadejść już niedługo.
Kolejnym wyzwaniem był Alexander Gustafsson. Znajdował się on w czołówce dywizji półciężkiej, zarówno w UFC jak i na świecie. Janek przy okazji tej walki był stawiany w roli wyraźnego „underdoga”. Szwed jeszcze przed wejściem do klatki uważany był za zwycięzcę. Niestety świat MMA nie mylił się w tej sytuacji. „The Mauler” jednak nie docenił oponenta i w stójce miał problem z odbieraniem jego ataków. Miał asa w rękawie, który zadecydował o przebiegu starcia. Doskonałe zapasy i praca w parterze nie dała szans Błachowiczowi i po raz trzeci w karierze w UFC musiał uznać wyższość rywala.
Dana White wierzy w Błachowicza
„Cieszyński książę” legitymował się wówczas rekordem 2-3 w UFC. Była to ciężka dla niego sytuacja, jednak Dana White widział w nim wielkiego wojownika i człowieka, który jeszcze pokaże, na co go stać. Właściciel Ultimate Fighting Championship podpisał z Polakiem kontrakt na kolejne 4 walki.
Pięć miesięcy po walce ze Szwedem otrzymał kolejną szansę na powrót do dawnej formy. Na dużej, numerowanej gali UFC 210 rywalem reprezentanta Cieszyna został Patrick Cummins. To starcie zaczęło się fantastycznie dla Błachowicza. W pierwszej rundzie niemalże zakończył je na swoją korzyść, posyłając Amerykanina na deski. Szansy niestety nie wykorzystał. Zrobił to Cummins. Znacznie sprawniejszy wydolnościowo zawodnik, popisujący się świetnymi umiejętnościami parterowymi, wywalczył przewagę, która przełożyła się na większościową decyzję, dzięki której to jego ręka powędrowała ku górze.
„Ja już w pewnym momencie oczekiwałam informacji od UFC, że dziękujemy, może kiedy indziej.” – powiedziała Dorota Jurkowska, partnerka i menadżerka Janka, w wywiadzie dla newonce.sport. Takie myśli pojawiły się w głowie Jana Błachowicza i jego najbliższych po czterech porażkach w klatce hegemona UFC. Jego przyszłość stała pod znakiem zapytania. Znany polski raper, Avi w utworze „Veni” zarapował – „Droga na szczyt często wiedzie przez mokradła, Nie pozwól niepewności, żeby kiedyś Cię dopadła”. Jan Błachowicz wydawał się wyznawać tę zasadę, a najlepsze miało dopiero nadejść.
Powrót z dalekiej podróży
W 2017 roku mówiło się o gali UFC w Polsce. Była to znakomita okazja, by ogłosić kolejną walkę Błachowicza. Tak też się stało. 21 października 2017 roku reprezentant Polski podjął Devina Clarka. Wiedział, że to starcie jest drogą w tylko dwie strony. Przegrana mogła oznaczać koniec przygody w organizacji Dany White. Presja była duża, a trzeba było walczyć. Janek zwyciężył i z presją, i z Clarkiem.
Było widać, że okres, w którym zmagał się z kontuzją kciuka, był należycie przepracowany. Pewny siebie i dobrze przygotowany kondycyjnie rozpracował Amerykanina i na początku czwartej minuty drugiej rundy zapiął przepiękne duszenie zza pleców, stając przy siatce! Przeciwnik nie miał wyjścia i ekspresowo odklepał. Na konto Janka trafiła cenna wygrana i dodatkowe 50 tysięcy dolarów za występ wieczoru. To był początek nowej drogi. Przełamując serię dwóch porażek i notując już trzecie zwycięstwo w UFC, Janek szedł w dobrym kierunku. Tak rozpędzona maszyna nie mogła się już zatrzymywać.
Błachowicz ogłosił gotowość i już niecałe 2 miesiące później skrzyżował rękawice z Jaredem Cannonierem. Doskonale przygotowany rozpracował oponenta na pełnym dystansie. Chłodna głowa, mądrze realizowany game plan, udane obalenia i popis stójkowych umiejętności dał przełożyły się na punktacje sędziów, którzy sprawili, że sędzia Herb Dean podniósł rękę cieszynianina.
Jan Błachowicz w drodze na szczyt UFC
Ciemne chmury niepewności i zwątpienia, wiszące nad nim jeszcze niedawno, znikały. Pojawiły się promienie nadziei, radości i woli walki. Jan Błachowicz to zawodnik niezwykle pokorny, pracowity i waleczny. Nie było czasu na długi odpoczynek i świętowanie. Był gotów, by rozdawać karty. Okazja nadarzyła się już 17 marca 2018 roku. Nie byle jaka, ponieważ kolejną ofiarą Polaka miał być ten, który zapoczątkował ciężki okres w jego karierze. Kolejnym zawodnikiem, z którym miał się zmierzyć, był Jimi Manuwa.
Starcie rewanżowe odbyło się na gali UFC Fight Night 127. Zdeterminowany Jan obiecywał nokaut i zwycięstwo. Nie rzucał słów na wiatr. Już w pierwszej rundzie Manuwa leżał na deskach. Na jego szczęście wrócił do żywych i kontynuował walkę. Starał się stawiać opór, co momentami mu wychodziło, lecz rywal był lepszy. Starcie to było pełne emocji i dzięki widowiskowości Panowie dostali bonus za walkę wieczoru. Był to już drugi w karierze Polaka w UFC. Marzenia były coraz bliższe realizacji. Trzy wygrane z rzędu, udany rewanż z Manuwą oraz awans w rankingu dywizji na bardzo wysokie, piąte miejsce.
Nieprawdopodobne ile zmieniło się w ciągu tych 11 miesięcy! Janek nie tylko utrzymał się w organizacji, ale zaczął też ustanawiać własne reguły, sygnalizować dominację oraz to, że idzie legendarna polska siła, która zmiecie, to co stanie na jej drodze. Po triumfie nad zmorą sprzed lat przyszła chwila na zasłużony odpoczynek i złapanie oddechu.
Walka o pretendenta
15 września 2018 roku „Książę” wraca do klatki. Naprzeciw niemu staje Nikita Krylov. Polak nie pozostawił złudzeń. Przeważał nad przeciwnikiem pierwszą rundę, a w drugiej go obalił. Początkowo sukcesywnie go obijał, lecz nagle pokusił się o założenie dźwigni. Trójkąt zza pleców wyszedł mu idealnie, co zmusiło Ukraińca do odklepania. Janek został nagrodzony już trzecim bonusem, a drugim za występ wieczoru. Po tej batalii walka o pas była coraz bardziej realna.
Jego nazwisko przewijało się już bardzo często podczas rozmów o kolejnych pretendentach. Imponująca seria zwycięstw doprowadziła do tego, że walka o pas była na wyciągnięcie ręki. W latach 2018-2019 dywizja półciężka była rewelacyjnie obsadzona, a kolejka po pas – bardzo długa. Jon Jones wrócił wówczas z przymusowego urlopu, Daniel Cormier przeszedł do dywizji ciężkiej. Sytuacja była rozwojowa, a potencjalnych starć w czołówce kategorii było mnóstwo.
Jan Błachowicz vs Thiago Santos
Finalnie Polaka zestawiono z Thiago Santosem podczas UFC Fight Night 145 w Pradze. Po raz pierwszy od momentu dołączenia do federacji Jan Błachowicz miał wystąpić w walce wieczoru. Była to wielka noc. Mówiono o tej walce jak o eliminatorze do starcia o pas. Oczy fanów MMA z całego świata były skierowane na tę dwójkę. Thiago Santos był stylistycznie podobnym zawodnikiem. Potężna siła uderzenia drzemała w jego pięściach.
Pierwsze dwie rundy były niezwykle wyrównanym bojem. Panowie szli „łeb w łeb” i po 10 minutach sędziowie punktowali na remis. W trzeciej rundzie Jan Błachowicz chciał jak najszybciej skończyć pojedynek. Po jej rozpoczęciu ruszył na oponenta, który wykorzystał szansę i potężnym sierpem posłał Polaka na deski, gdzie dokończył dzieła zniszczenia. Seria czterech zwycięstw Błachowicza została przerwana. Spekulacje o tym, jakoby walka tej dwójki była eliminatorem, potwierdziły się. Santos zmierzył się z Jonem Jonsem o pas wagi półciężkiej. Przez niejednogłośną decyzję przegrał to starcie.
Kolejna kontuzja i walka o powrót
Po pierwszej od długiego czasu porażce “Cieszyński książe” zmagał się z kontuzją łokcia. Jej wyleczenie wiązało się z kolejnym starciem, do którego podejdzie Jan. Na gali UFC 239 podjął Luke’a Rockholda – swoistą legendę UFC i Strikeforce. Był to najbardziej medialny pojedynek w karierze Polaka. Amerykanin miał na swoim koncie mnóstwo osiągnięć, świetnych walk i pamiętnych rywalizacji. Z kimś takim Błachowicz jeszcze się nie bił.
Rockhold przed walką krytykował i obrażał oponenta do tego stopnia, że nawet Amerykanie kibicowali “naszemu”. Historia stworzyła się na naszych oczach. Pierwsza runda była stosunkowo wyrównana, Panowie szli „łeb w łeb”. W drugiej rundzie Rockhold zaczął prowadzić bardziej ofensywny styl walki. Przygwoździł Błachowicza do siatki, próbując obalić rywala. Polak jednak zerwał chwyt, a lewy sierpowy, który wyprowadził, zniszczył Amerykanina i jego szczękę. Gdy Luke padł na deski, Janek dobił go jeszcze kilkoma ciosami, co zmusiło sędziego do ingerencji z obawy o stan zdrowia Rockholda. Kolejny raz, kiedy cieszynian dostaje bonus, tym razem za występ wieczoru. Zdecydowanie zasłużony.
Ten wyczyn nie mógł być pominięty przez fanów na całym świecie. Już wszyscy widzieli w Polaku kolejnego pretendenta do pasa. Miał być tym, który ustrzeli Jonesa i odbierze mu mistrzostwo. Nawet sam Dana White wypowiadał się przychylnie o możliwości zestawienia dotychczasowego mistrza i Księcia z Cieszyna.
Najtrudniejsze 5 rund Błachowicza w MMA
Spekulacje ucichły, gdy ogłoszono walkę Jana Błachowicza z Ronaldo Souzą w walce wieczoru UFC Fight Night 164. Słynący z doskonałych umiejętności parterowych, Brazylijczyk postawił trudne warunki. Walka nie była porywająca. Pierwszy raz w karierze Jan bił się przez 5 rund. Dwie pierwsze to przewaga Ronaldo. Tak też zdecydowali sędziowie. W połowie boju Janek zdecydował się uderzać i punktować. Udało mu się to i po 25 minutach bitwy wygrał przez niejednogłośną decyzję.
Rok 2019 był dla Polaka bardzo pracowity. Jeszcze pod jego koniec poznał swojego następnego rywala. Człowieka, który 4 lata temu go pokonał – Coreya Andersona. Tym razem miał być to pełnoprawny eliminator do pasa. Osoba, której ręka pójdzie w górę na koniec gali, dostanie szansę odebrania tytułu Jonesowi.
Najważniejszy rewanż w karierze
Do starcia doszło 15 lutego 2020 roku na gali UFC Fight Night 167. Przed nim Janek oznajmił, że jest to najważniejszy rewanż w jego karierze. Nigdy nie przegrał rewanżu i tym razem też tego nie zrobi. Pojedynek nie trwał długo. Stawiany w roli faworyta Anderson natknął się na coś, czego jeszcze kilka lat temu nie mógł doświadczyć – legendarną, polską siłę. Jej dowodem był wyprowadzony w czwartej minucie prawy sierp. Corey poleciał obezwładniony na deski. Po walce Błachowicz spojrzał się w stronę trybun, na których zasiadał aktualny mistrz, Jon Jones! Panowie dali wszystkim do zrozumienia, że chcą się bić i są gotowi do wspólnego występu.
Po takim występie Jana, jego walka o pas wydawała się wręcz pewna. Niestety kolejka do pasa wciąż była długa. Ostatnim pretendentem do pasa był Dominick Reyes, który przegrał w bardzo wyrównanym i pełnym emocji starciu. Przegrał przez niejednogłośną decyzję, lecz echo ich starcia wybrzmiewało bardzo długo. Wielu fanów na świecie uważało, że to Reyes zwyciężył i pokazał się znacznie lepiej.
Szansa na pas mistrza UFC
Pretendent do pasa mógł być jeden, jak się wtedy wydawało, Błachowicz lub Reyes. Janek zapowiedział, że innej walki niż tej o najwyższą stawkę nie chce i jej nie przyjmie. W sierpniu Jon Jones ogłosił, że tytuł będzie zwakowany – w ten sposób pas wagi półciężkiej został bez posiadacza.
Tym samym, 2 potencjalnych pretendentów do pasa mistrza UFC zostało ze sobą zestawionych. Na UFC 253 mieliśmy poznać nowego mistrza. Amerykanin był zdecydowanym faworytem. Jak dotąd z 13 walk przegrał tylko jedną – tę z Jonesem. Nawet fani z Polski nie dawali szans Jankowi. W jego wygraną wierzyło naprawdę niewielu.
W dniu walki emocjonowali się nią wszyscy. Nadeszła godzina 0, jeden z najważniejszych momentów w historii polskiego MMA.
Historyczna walka
Jan Błachowicz już w pierwszej rundzie dał wszystkim do zrozumienia, że nie przyszedł tylko po wypłatę. Świetnie okopywał żebro Dominicka. Hałas, jaki wywoływała noga uderzająca o bok Amerykanina, było słychać w całej hali. Pokaz świetnej stójki Polaka trwał dalej. Precyzyjne proste dochodziły do twarzy oponenta. Na pierwszą przerwę Reyes wychodził zdecydowanie bardziej osłabiony. Przez cały bój Amerykanin wydawał się cieniem samego siebie, tak jakby wystraszył się “Cieszyńskiego księcia”. Jak się później okazało, miał powód.
Gdy po powrocie do drugiej rundy Panowie weszli w wymianę, legendarna już lewa pięść “Cieszyńskiego księcia” trafiła szczękę Amerykanina. Ten padł na deski, a tam Polak dokończył już dzieła zniszczenia. Reyes przegrał pierwszy raz w karierze przez TKO. A Janek? Został królem świata! Dosłownie!
Jan Błachowicz mistrzem UFC
Cały świat MMA nisko mu się ukłonił, gdy ten założył koronę, w postaci pasa UFC. Jak długa była droga od bójki za kościołem po bycie jednym z najlepszych zawodników na całym świecie? Tego nie da się opisać. Rok 2020, chociaż ciężki dla większości, to niezwykle szczęśliwy dla Jana Błachowicza. Najpierw udany rewanż na człowieku, który nie dał mu szans kilka lat temu, później zyskiwanie coraz większej przychylności fanów z całego świata, następnie pas, którego zdobycie Janek wymarzył sobie kilkanaście lat temu, a na koniec… przywitanie potomka, pierworodnego syna!
Walka z Dominickiem Reyesem była najważniejszą w dotychczasowej karierze. Udany i wyczekiwany przez lata rewanż, okraszony zdobytym pasem. Jednak to wszystko to już tylko pamiątka z dnia minionego, cień wczorajszego słońca, powiew wiatru przeszłości.
Jan Błachowicz vs Israel Adesanya
Teraz czas na to, co niebawem. Polski Król MMA odbędzie prawdopodobnie najtrudniejszą walkę w karierze. Przede wszystkim będzie mieć ona miejsce na UFC 259 i będzie to główne starcie w całej karcie. To pierwszy raz w historii, gdy Polak będzie występował w Main Evencie numerowanej gali. Nawet Joanna Jędrzejczyk nigdy tego nie dokonała. Rywalem “Cieszyńskiego księcia” będzie Israel Adesanya, jedno z najgłośniejszych nazwisk obecnego rosteru UFC.
Jest on aktualnym mistrzem wagi średniej, gdzie ulegli mu wszyscy dotychczasowi oponenci. Nigeryjczyk legitymuje się fenomenalnym i niewiarygodnym rekordem 20-0! Od kilku miesięcy zapowiada podbicie wyższej dywizji i zdobycie w niej pasa. Adesanya jest wyraźnym faworytem w tym starciu, jednak słychać coraz więcej głosów, które wypatrują szansy Błachowicza. Będzie to jedno z najbardziej wyczekiwanych pojedynków ostatnich miesięcy. Jeżeli Jan Błachowicz wygra, jego potęga wejdzie już na zupełnie inny poziom, absurdalny poziom!
Czy tak się stanie? Na pewno Polak ma do tego narzędzia i predyspozycje. Adesanya nie może go lekceważyć, chyba że chce skończyć jak kilku Panów, którzy już kiedyś popełniali te błędy. Obserwujcie Nowl Sport by być na bieżąco. Zapraszamy na naszego Facebooka oraz Instagrama, a także do lektury innych artykułów na temat polskiego MMA i nie tylko.