lifestyle

Progresywny Kopciuszek wciąż anachroniczny? [RECENZJA]

Nowa odsłona Kopciuszka od Amazon Prime Video próbuje przerobić tradycyjną bajkę pod oko Generacji Z, jednak finalnie gubi sens historii. Dlaczego?

Kiedy kilka lat temu kina zaczęły być masowo zalewane przez jakościowe adaptacje aktorskie kultowych baśni Disneya byłem wyjątkowo zainteresowany – ekscytujący powiew nostalgii i powrót do dzieciństwa. Po obejrzeniu kilku z nich entuzjazm spadł, bo okazało się, że znaczna większość daje zupełnie inny wydźwięk w XXI wieku. Obserwując szum internetowy o nowej, podobno mocno progresywnej i dopasowanej do 2021 roku, wersji Kopciuszka poczułem się dziwnie skuszony, by odpalić Amazona i zobaczyć jak Camila Cabello gubi ten szklany pantofel. I co? Zostałem trochę rozdarty. Z jednej strony zdałem sobie sprawę, że przymrużanie oka ma swoje limity, a z drugiej zacząłem myśleć czy skrupulatne dopasowywanie tych historii do obecnej świadomości nie zostawi nas z czymś zupełnie niemagicznym. 

 

Kopciuszek: Disneyowska historia na Amazon Prime?

W dobie dynamicznego wyścigu platform VOD o dominację na domowych ekranach, wiadomość o tym, że za historię przypisywaną zawsze Disneyowi bierze się jeden z jego większych konkurentów – Amazon Prime Video – otworzyła miejsce na wiele pytań. Ale momencik, czy w takim razie Disney nie posiada praw do swoich kultowych historii? No nie do końca. 

Okazuje się, że kiedy mówimy o starym arsenale opowieści o księżniczkach w bibliotece Disneya, firma posiada prawa jedynie do swojej wersji i wizualnych atrybutów rozpowszechnionych przez ich kopię. Bohaterka i główny zarys historii (tj. macocha, bal, szklany pantofelek i wróżka chrzestna) sięgają swoich korzeni aż w XVII wieku i pozostają elementami wolnymi do interpretacji, kiedy jedynie blondwłosa bohaterka w niebieskiej sukni i zespół dwóch myszek pozostają pod prawami Disneya. Amazon skrzętnie omija zablokowane elementy, dodaje jedną mysz, koloruje suknię, a na główną bohaterkę wybiera brunetkę latynoskiego pochodzenia. No właśnie, to chyba dobry moment, by na chwilę skupić się na tym jak Amazon podchodzi do kwestii reprezentacji w Kopciuszku. 

 

Billy Porter jako matka chrzestna bez płci

O ile w poprzednich adaptacjach baśni z reguły widzieliśmy białe, blondwłose aktorki pokroju Lily James czy Hilary Duff, tym razem mamy okazję oglądać Camilę Cabello, o której szumnie mówiło się jako o pierwszej latynosce prezentującej uciekającą z balu księżniczkę. Wertując kolejne strony w przestworzach Internetu szybko doszedłem do informacji, że niestety pierwsza nie jest (patrz Selena Gomez), jednak faktycznie po raz pierwszy był to świadomy wybór reżyserów, a nie przypadkowy strzał w popularną twarz. 

Możnaby się jeszcze po drodze zaczepić, że przecież Idina Menzel, grająca macochę, jest tak naprawdę żydowskiego pochodzenia, jednak w centrum peanów o wyjątkowości reprezentacji w nowym Kopciuszku staje Matka Chrzestna, którą w wersji Amazona obrazuje Billy Porter. Znany przede wszystkim z Pose, laureat Tony i weteran Broadway’u nie przełamuje barier jako pierwsza czarna osoba w tej roli (wcześniej była to chociażby Whitney Houston), ale jako pierwsza w historii genderless wróżka. W wielu wywiadach można było usłyszeć jak Porter podkreślał, że grana przez niego postać nie ma płci. Komentował, że razem z reżyserką (Kay Cannon) doszli do wniosku, że przecież magia nie da się zaklasyfikować do żadnej z normatywnych płci, stąd jego postać również nie została włożona w żadne ramy. 

Billy Porter świetnie sprawdza się we wszelkiego rodzaju barwnych, mocno ekspresyjnych rolach, stąd i w tym przypadku bardzo jasno świeci (i nie, nie mówię tu tylko o brokatowym kombinezonie). Szkoda jednak, że postać z tak ogromnym potencjałem została wykorzystana w dosłownie JEDNEJ scenie całego filmu. Nasza Matka Chrzestna pojawia się dosłownie na kilka szybkich minut i tak naprawdę nie daje wybrzmieć unikatowości swojej postaci. Poczułem mały niedosyt i odniosłem wrażenie, że coś tak wyjątkowego i bądź co bądź hipnotyzującego zasługuje na nieco dłuższą chwilę ekranową. 

 

Kapitalistyczna wersja feminizmu?

Nie samą różnorodnością postaci nowy Kopciuszek chciał udowodnić swoją gotowość na 2021 rok. Dysponując różnymi sylwetkami kobiecymi, film próbuje podważyć stereotyp naiwnej królewny, dla której przystojny książe i wielka miłość jest jedynym celem na horyzoncie. I to poniekąd wybrzmiewa. 

Grana przez Cabello Ella projektuje suknie i marzy o otworzeniu własnego biznesu, a dokładniej niewielkiego atelier na lokalnym targu, gdzie będzie mogła rozpowszechniać swoje projekty. Uśmiechnąłem się, kiedy zdałem sobie sprawę, że zamknięta w brudnej piwnicy dziewczyna ma studio i materiały, których pozazdrościłaby jej niejedna pasjonatka mody w dzisiejszych czasach, ale uznałem, że twórcy musieli pójść pewnymi skrótami. Cannon próbuje mrugać kilkukrotnie do widzów z hasłem “patrzcie, to jest kobieta i chce mieć własny biznes, książe to nie wszystko”, kiedy na przykład jedną z kreacji wyczarowanych przez Matkę Chrzestną jest damski garnitur.

Puentę tego wątku dostajemy jednak w momencie, kiedy dziewczyna odrzuca propozycję królewskiego życia i planuje obrać drogę prywatnej stylistki jednej z arystokratek napotkanych na balu. Niestety, nasz Kopciuszek w tym swoim kapitalistyczno-feministycznym wydaniu wydaje się jednak mocno nierówna, chaotyczna i przede wszystkim nieprzekonująca. Siedząc przed ekranem wcale nie kibicujemy jej karierze, wszyscy mamy nadzieję, że mimo wszystko wybierze swojego rycerza na białym koniu i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. 

Jednak gdzie leży wina – w niezgrabnie ogranych motywacjach głównej bohaterki czy może w naszym naturalnym przywiązaniu do baśniowych happy-endów, zakorzenionych mocno w znalezieniu miłości?

 

Kopciuszek: czy dwuwymiarowość kobiecych postaci działa?

Kolejną damską postacią, którą twórcy starają się skutecznie przetransformować jest grana przez Menzel macocha. O ile poznajemy ją w dość klasycznych dla tej postaci ramach, dostajemy kilka scen, w których lodowa powłoka nieco topnieje i dostajemy jakieś przebłyski człowieczeństwa, niespełnionych marzeń, żalu, złamanego serca czy zwykłego zagubienia. Muszę przyznać, że w niektórych ujęciach wyszło to całkiem ciekawie, ale dodałbym chociaż z dwie sceny, nawet urywkowe, by całą przemianę uwiarygodnić i dodać jej rzetelności. Nasza macocha porzuciła własną pasję i pogoń za szczęściem, by zapewnić sobie dobry byt i bezpieczne życie na poziomie. Tego samego chce dla swoich córek i widząc wymykającą się z tych ram Ellę momentami się frustruje, a momentami pozwala na chwilę słabości i wyjawienia własnej historii. 

Po królewskiej stronie również obserwujemy kobiece postaci walczące o widoczność i uznanie (czy to w oczach męża czy jakichkolwiek innych reprezentantów płci męskiej). Królowa, grana przez Minnie Driver, personifikuje nam te dość klasycznie matczyne uczucia i tęsknotę za prawdziwą miłością, stale walcząc o zrozumienie jako stłamszona partnerka, bez żadnej konkretnej roli w całym królestwie.

Wprowadzona po raz pierwszy chyba w tej historii siostra księcia, Gwen (Tallulah Greive), jest natomiast uosobieniem aktywistki obecnego młodego pokolenia, która mówi o ochronie środowiska, zwalczeniu biedy i faktycznych problemach dotykających świat. Jej postać jest nieco odklejona od obrazka, ponieważ widząc tak mocno staroświeckie i tradycjonalne miasteczko, tematy które porusza wydają się aż nadto aktualne, ale to chyba celowy zabieg twórców. 

To, co jednak gryzie to tempo w jakim nasze bohaterki migrują między konwencjonalnym portretem kobiet w baśniach a progresywnym obrazem wyzwolonych reprezentatek współczesnego feminizmu. Jest sporo luk i o ile kupujemy finał historii, to jednak czasami mrużymy oczy i marszczymy delikatnie brwi.

 

 

Kopciuszek: jak zrehabilitować wszystkie postaci w niecałe dwie godziny

Jednym z elementów stałych, który dotyka znaczną większość projekcji życia królewskiego, jest portret nieco dysfunkcyjnej rodziny. Zazdrość, zdrady, chowane kompleksy, sabotaże czy jak w tym przypadku przelewanie ambicji na młodsze pokolenie i problemy z niepohamowanym ego króla. Jednak nie jest on jedyną postacią, która wydaje się być nieco skonfliktowana wewnętrznie. Możemy tu też dodać wspomnianą już macochę, czy chociażby królową i samego Kopciuszka. I nie mówię tego w złym sensie. Bije do faktu, że kiedy dobijamy do ostatnich 20 minut filmu wszystkie postaci przechodzą ekspresową przemianę, rehabilitują swoje wszystkie lęki, wady czy problemy z wyborem. 

Samą postać króla, przedstawionego przez Pierca Brosnana, jest mi dość ciężko kupić. Swoją mocno zakorzenioną dumę, pychę i arogancję zwalcza w dosłownie 2 minuty i staje się świecącym przykładem miłości, oddania i empatii, bez słowa namysłu oddając królestwo i pozwalając swoim dzieciom iść ich własnymi ścieżkami (sic!). Przez ten wybrakowany portret odniosłem wrażenie, że jego sylwetka mocno ociera się o pastisz, a nawet parodię i ostatnie sceny utwierdziły mnie, że to musiał być celowy zabieg, bo niemożliwym było tego nie zauważyć. Wciąż, obraz jego relacji z żoną z pewnym momencie wydaje się być bardziej angażujący niż portret głównych zakochanych. 

 

Historia znikającej fabuły

Kiedy tak biegniemy za tymi natychmiastowymi przemianami bohaterów, regularnymi przerwami na śpiewanie w kuchni i na królewskim balkonie, daje się odnieść wrażenie że fabuła momentami wymyka nam się spod palców. Kolejne wątki zaskakująco szybko wskakują jeden po drugim, konsekwencje ukrywane są pod wieloma skrótami, a motywacje naszych bohaterów zaczynają być równie realne i zrozumiałe jak stara skrzynia zamieniona w karetę. 

Może to tylko moje odczucie, ale całość przypominała mi mapę z zarysem kluczowych scen, bez których historia Kopciuszka nie może być ukazana, wypchana pomiędzy niezawsze rozsądnie skoordynowanymi przyczynami i skutkami. Dlatego w tej układance zupełnie znikają siostry przyrodnie głównej bohaterki, które dostają minimum potencjału na początku, a nawet sam książe, który gdzieś pomiędzy staje się bardziej rekwizytem swojej własnej historii. 

 

 

Musical rodem z radia

Należy pamiętać, że cala adaptacja jest musicalem (stąd też obsadzenie Cabello dziwi nieco mniej). To, co zszokowało mnie dość szybko podczas seansu, to fakt, że automatycznie zacząłem nucić niektóre numery razem z aktorami. Moment, moment – ja je znam! Otóż to, soundtrack nowego Kopciuszka w dużej mierze bazuje na coverach znanych hitów, stąd możemy usłyszeć utwory Madonny, Jennifer Lopez czy Eda Sheerana. Są nieliczne oryginalne pozycje, jednak giną one w tłumie aranżacji znanych już nam kompozycji. Główną piosenkę, która przewija nam się od samego początku, stworzyła oczywiście Camila i muszę przyznać, że ten numer jakoś sobie radzi. Nie wiem czy ma potencjał na osłuchanie się i pobicie fenomenu Króla Rozrywki chociażby, ale nie jest źle.

Ale gdzie musical, tam James Corden. Kiedy zobaczyłem go w Netflixowym Balu, Kotach, a teraz tutaj doszedłem do wniosku, że on w zasadzie zawsze gra tego samego gościa. Ta sama maniera, podobny humor i anturaż całej postaci. Węszę w tym pewną dominacją gatunkową, ponieważ w przypadku Kopciuszka Corden jest także jednym z producentów całości. 

 

Kopciuszek: na ile samoświadome mogą być historie o księżniczkach?

Czy mimo tych wszystkich niedociągnięć, luk i skrótów mogę powiedzieć, że była to bardzo słaba adaptacja, przy której źle się bawiłem? No nie. I tu powraca moje pytanie z początku: czy próba logicznego osadzenia klasycznych bajek w pełni obecnych realiów, świadomości i praw fizyki to faktycznie to, czego od nich oczekujemy? Sceny, w których łapałem się na lekkim uśmiechu to te wszystkie infantylne tańce, niewiarygodne rozwiązania i te klisze, których wprowadzenia spodziewamy się od połowy filmu. 

Bajki i baśnie stanowią zupełnie odrębną dziedzinę kina, którą chyba trzeba mierzyć innymi wskaźnikami. Nie po to odpalamy magiczną historyjkę o osieroconej dziewczynie, która staje się księżniczką, by dostać świetnie uargumentowaną dysputę o współczesnej klasowości, rasie i rozwoju feminizmu. Świetnie kiedy te wątki się rysują i mrugają do młodego widza z ekranu, sygnalizują że medal ma dwie strony i nawet klasyczna księżniczka może zostać businesswoman. Jednak chyba nie możemy wymagać, by krytycy społeczni wyszli z seansu i pomyśleli: hm, świetna robota, idealny obraz problemów 2021 roku. To nie ten rodzaj kina

Stąd, mimo że po drodze wiele rzeczy zgrzytało, niektóre rozwiązania nie miały sensu, a bardzo istotne wątki społeczne zostały nieco spłaszczone, to po zakończonym seansie wyłączyłem telewizor i stwierdziłem: to przecież bajka. Niejedna rodzina, która włączyłaby nową wersję Kopciuszka od Amazona po niedzielnym obiedzie wyszłaby raczej zadowolona. I może jest to film właśnie na takie sytuacje?

Dlatego oceńcie sami, na przykład w niedzielę, po obiedzie. 

Dodaj odpowiedź

Twój e-mail nie będzie opublikowany.

Sprawdź jeszcze

Więcej naszych wpisów