lifestyle

Powrót Lorde – Solar Power [RECENZJA]

Co łączy orki, George’a Michael’a, 420 na paznokciach, Antarktydę, “Torn” i medytację? Wszystko co musisz wiedzieć o najnowszym albumie Lorde.

Zapowiedź trzeciego albumu Lorde – Solar Power 

7 czerwca fani zauważyli, że Lorde (Ella Marija Lani Yelich-O’Connor) zaktualizowała swoją stronę internetową, żeby poinformować o nadchodzącym projekcie. “Solar Power” jest następcą, uznanej zarówno przez sympatyków jak i krytyków, “Melodramy” (2017). 

Arriving in 2021 … Patience is a virtue.”– oznajmia na fanpage’u wielkimi literami. Udostępniając oprawę płyty na Instagramie swój udział w projekcie potwierdził również Jack Antonoff (aka Bleachers) – współautor i producent albumu.

 

Lorde o okładce albumu

Okładka jest prosta, ale jakże skuteczna i niezwykle bezczelna, w najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu. Fotografia wykonana w żabiej perspektywie przedstawia piosenkarkę w bikini na piaszczystej plaży na tle słońca. 

„To tylko ja przeskakująca nad przyjacielem na plaży…” – powiedziała podwójna zdobywczyni Grammy w The Late Show With Stephen Colbert. „To trochę hardcore, ale dla mnie było to takie radosne. To było niewinne, zabawne, trochę dzikie i… seksowne”. – dodała.

 

Cztery lata hibernacji: dlaczego?

Cztery lata – tyle Lorde kazała czekać na swój kolejny album. Artystka, podobnie jak Frank Ocean czy Kendrick Lamar, zapada się pod ziemię pomiędzy krążkami. Jak sama przyznaje, taka izolacja wynika z potrzeby twórczego spokoju, jak i powrotu do poczucia własnej prywatności. 

“Muszę żyć swoim życiem, aby mieć o czym pisać. Uwielbiam wtedy gotować i być dostępna dla swoich przyjaciół i rodziny, których bardzo mi brakuje podczas pracy”

Sama o sobie mówi, że z natury jest bardzo prywatną, introwertyczną osobą, dlatego w celu zachowania równowagi, okres ten jest czasem wyłącznie dla niej samej i najbliższych. Zdobywając popularność w wieku 16 lat, postanowiła, że nie podporządkuje swojego życia w całości karierze, ponieważ w ten sposób nie mogłaby być z tymi, których kocha, a to byłaby droga donikąd. 

Can you reach me? No, you can’t.”

 

 

Orki na słonecznej Antarktydzie

Mimo, że album powstawał w studiach w Los Angeles i Auckland, sama idea i pomysły na nową płytę zrodziły się w dużej mierze… na Antarktydzie. 

“W Nowej Zelandii wyścig na biegun południowy jest zmitologizowany jak amerykańsko-sowiecki wyścig na księżyc — dwóch odkrywców, jeden Brytyjczyk, jeden Norweg, toczący zapierającą dech w piersiach, romantyczną walkę o honor narodowy. Zawsze kibicowałam Robertowi Falconowi Scottowi – brytyjskiemu oficerowi, ślęczącemu nad swoimi ponurymi pamiętnikami. Przeżywałam odmrożenia, zgony, a potem, po przybyciu na biegun, odkrycie flagi jego rywala, posadzonej 34 dni wcześniej. Mieszkałam w ciepłym mieście, nigdy nie widziałam śniegu, nie mogłam sobie nawet wyobrazić, jak to jest” – mówiła dla The Rolling Stone.

W obliczu aktualnych problemów światowych, celem podróży Lorde było również, aby na własne oczy przekonać się o skutkach zmian klimatycznych. Antarktyda jest jednym z najszybciej ocieplających się obszarów na Ziemi. Topniejące lodowce na tamtejszych terenach mają wpływ nie tylko na gatunki bezpośrednio zależne od lodu morskiego, ale i na ogólny poziom wód i klimat naszej planety. 

Nowozelandka dotarła do najzimniejszego kontynentu Ziemi w styczniu 2019 roku, czyli podczas najcieplejszego miesiąca na tym obszarze. Jej arktyczna pielgrzymka przebiegała w warunkach skrajnie niskich temperatur, jednak z uwagi na panujący tam klimat glacjalny i styczniową porę, był to również czas stałego oświetlenia słonecznego. W lecie, w pogodne dni, na biegunie południowym do powierzchni ziemi dociera więcej promieniowania słonecznego niż na równiku, bo Słońce świeci 24 godziny dziennie. Jak później przyznała, właśnie to doświadczenie było główną inspiracją do zbudowania trzeciego albumu wokół największej gwiazdy Układu Słonecznego.

Gdyby miała wyróżnić jeden moment z wycieczki na Antarktydę, artystka wskazała na wycieczkę helikopterem z badaczem wielorybów, na którą udała się pewnego razu około północy. Lecąc na niskiej wysokości wzdłuż wybrzeża, przy równocześnie otwartych drzwiach, wypatrywali wyskakujących ponad powierzchnię wody orek. Jak sama przyznała, jest to najfajniejsza rzecz, jaką zrobiła w życiu i zapewne możecie się domyślić, że w jej ustach, brzmi to zdecydowanie „cooler”.

Rozumiem – ochrona naszych najcenniejszych zasobów naturalnych może wydawać się co najmniej abstrakcyjna. Większości z nich nigdy nie widzieliśmy, chyba, że w filmie dokumentalnym. Próbujemy spłacić ekologiczne długi naszych poprzedników, mając mglistą nadzieję, że nasi potomkowie będą dobrze prosperować. To dużo – prosić gatunek głodny szybszej i oczywistej gratyfikacji, o coraz większe umiarkowanie. Ale teraz to rozumiem i mam nadzieję, że Wy również znajdziecie na to sposób. Stawką są tak wielkie cuda.” Całą relację z podróży Lorde można zobaczyć w książce “Going South” wydanej w czerwcu 2021 w postaci ilustrowanego pamiętnika ze zdjęciami nowozelandzkiej fotografki Harriet Were.

 

Solar Power – tylko na winylu! 

Solar Power jest projektem promującym ekologiczne podejście. Z tego też powodu, płyta nie zostanie wydana na CD, a w wersji fizycznej będziemy mogli ją zdobyć jedynie na winylu.

 

 

Solar Power – to już nie to samo?

Pierwszy utwór promujący trzecie wydawnictwo piosenkarki zatytułowany Solar Power ukazał się 10 czerwca – zaledwie 3 dni po ogłoszeniu najnowszego muzycznego przedsięwzięcia artystki. Trwająca 3:12, zasilana energią słoneczną pozytywna popowa piosenka stanowi dość znaczące odejście od ikonicznie melancholijnego brzmienia Lorde. Wielu artystów popowych próbowało tworzyć tak „lordowo” pochmurną muzykę, natomiast artystka postanowiła niespodziewanie zmienić meteorologiczny kierunek z chłodnej zimy na słoneczne lato. 

Lorde powraca z (niestety) mało nowatorskim kawałkiem utrzymanym w stylistyce lat 90. Tekst mówi o spokojnym lecie, plaży, wakacyjnej miłości, zabawie bez zobowiązań i oczywiście słońcu. Singiel zebrał skrajne opinie. Część fanów zarzuca Lorde liryczny udar cieplny, przywołując jej wypowiedzi o aspiracjach do warsztatu pisarskiego Joni Mitchell czy Leonarda Cohena, szczególnie w zestawieniu z:

The girls are dancing in the sand
And I throw my cellular device in the water
Can you reach me? No, you can’t (Aha)

 

Trochę Lorde, trochę St. Vincent, trochę George Michael?

Tytułowy singiel nie przekonuje autentycznością, mimo, iż słuchacz naprawdę chciałby w to wierzyć. Jak sama mówiła: „Pierwsza płyta była o mnie i moich rówieśnikach, przeważało „my”, „Melodrama” to już tylko moje doświadczenia.” 

Treść tekstu jest mixem “my” z Pure Heroine i “ja” z Melodrama, choć temu połączeniu brakuje wiarygodności na miarę poprzedników. Wiele do życzenia pozostawia nowatorskość aranżacji i pomysłowości producenta Jacka Antonoffa. Wypełniona gitarami, trąbkami produkcja “Solar Power” łudząco przypomina “…At The Holiday Party” St. Vincent również wyprodukowana przez J.A.. Na tym zarzuty się nie kończą, bowiem fani doszukali się tożsamych rozwiązań w utworze Lany Del Rey “Mariners Apartment Complex”, za którym stał nikt inny, jak tylko lider Bleachers

Jeśli w przypadku poprzednich dwóch przykładów można dopatrywać się powtarzalności stylu producenckiego, to jeśli chodzi o inspiracje, bez których świadomie czy też nie, “Solar Power” być może by nie powstało – niezaprzeczalnym pierwowzorem mogło być “Freedom! 90’” George’a Michaela. Przywoływanie tego typu powiązań nie ma jednak na celu obalenia kreatywności Lorde i Antonoffa, a jedynie znalezienie okazji na przypomnienie hitu nieśmiertelnego członka Wham!.

 

Przypadkowa inspiracja?

Podobieństwo nie umknęło internautom, na tyle, aż firma George Michael Estate zdecydowała się wydać publiczne oświadczenie mówiące: “George would have been flattered”. Podobne znamiona rytmiczne możemy odnaleźć także w “Loaded” Primal Scream. Kiedy piosenkarka dowiedziała się o tym fakcie, twierdząc, że słyszy piosenkę po raz pierwszy w życiu, osobiście odezwała się do założyciela grupy – Bobbiego Gillespiego. Lider Primal Scream odpowiedział…

Wiesz, takie rzeczy się zdarzają. Złapałaś klimat, który my złapaliśmy lata temu.

… po czym dał jej swoje błogosławieństwo. 

 

 

Stoned at The Nail Salon – Lana Del Rey?

Lorde odrodziła się po raz kolejny 21 lipca, prezentując światu następny utwór z płyty zatytułowany Stoned at the Nail Salon”. Drugi singiel jest wolniejszą, utrzymaną w folkowej stylistyce balladą. Podobnie jak w przypadku tytułowego utworu wydanego w zeszłym miesiącu, w chórkach występują Clairo i Phoebe Bridgers, podczas gdy Lorde kontempluje subtelnie przy wyciszonej gitarze. Jest to niezwykle delikatny utwór o dorastaniu, rozważaniu własnych decyzji, miłości i przemijaniu.

Tak jak  “Solar Power” można zarzucić naciągane zapożyczenia, tak w tym przypadku nie mamy już złudzeń. Puszczając “Stoned…” słyszymy “hope is a dangerous thing … “ czy “Wild At Heart” Lany Del Rey. Podobieństwa są tak rażące, że doczekały się nawet serii memów:

 

 

Mood Ring: medytacja, szałwia i lata 2000-ne

Raptem dwa dni temu, artystka rozpoczęła transmisję na żywo na YouTube’ie i oczekiwała wspólnie z fanami na premierę utworu i teledysku do “Mood Ring”. W trakcie zaledwie 10 min, piosenkarka odpowiadała na pytania osób śledzących wydarzenie, opowiadała o swoich ostatnich doświadczeniach i dzieliła się różnymi detalami à propos nadchodzącego albumu. 

Podobnie jak dwie poprzednie propozycje z płyty, „Mood Ring” jest łagodnym, akustycznym utworem z ledwie wyczuwalną partią perkusji. Piosenka łączy w swojej stylistyce muzykę pop przełomu lat 2000-ych (“Don’t you think the early 2000’s seem so far away?”), syntezowane efekty i rozciągnięte partie chóru. Już pierwsze dźwięki przywodzą na myśl przymglone wokale Spice Girls z “Viva Forever”.  Dalsza część kompozycji to prosta aranżacja Antonoffa oparta głównie na gitarze, tym razem z mniejszą wodzą auto-powtórzeń. 

“Jestem bardzo podekscytowana tą piosenką, jest dla mnie bardzo zabawna. Oczywiście podczas tworzenia tego albumu zagłębiałam się w kulturę lat 60-tych i ruchu hipisowskiego. Chciałam zrozumieć ideę życia komunalnego, bycia poza społeczeństwem i próbowania  utworzenia własnego. To naprawdę przemówiło do mnie podczas pisania tego albumu. Jedna rzecz, która przyszło mi do głowy jako główne powiązanie między tamtym czasem a obecnymi, to nasza kultura dobrego samopoczucia i nasza kultura duchowości, pseudo duchowości, dobrego samopoczucia, pseudo dobrego. Rzeczy takie jak spożywanie makrobiotycznej diety wegańskiej lub palenie szałwii, przechowywanie kryształów, czytanie kart tarota czy horoskopu. To były wszystkie rzeczy, którymi bawiono się kiedyś, a którymi ja i moje dziewczyny bawimy się dzisiaj. Pomyślałam: „Jest w tym piosenka pop”. Więc to jest moje niezwykle satyryczne spojrzenie na wszystkie te aspekty.” – mówiła dla Pitchfork. 

Na początku teledysku możemy zauważyć widniejący na czarnym tle napis: “Objects In The Mirror Are Closer Than They Appear”, co jest niewątpliwie jednym z przykładów magicznego myślenia oraz odniesieniem do utworu Britney Spears o tożsamym tytule. 

W “Mood Ring” możemy doszukać się kolejnego w karierze, dosłownego i dziękczynnego wręcz nawiązania do “Blonde”, albumu za którym stoi sam Frank Ocean. Złotowłosa piosenkarka wraz z pięcioma nefrytowymi towarzyszkami realizuje pełną mistycznych praktyk i przypominającą kwiat lotosu choreografię. Ceremonia ma miejsce w przepełnionym zielenią i oświetlonym słońcem lnianym namiocie, nad którym unoszą się eteryczne opary harmonii. Namaste 

 

Solar Power – lista utworów

 

  1. The Path 3:41
  2. Solar Power 3:12
  3. California 3:11
  4. Stoned at The Nail Salon 4:26
  5. Fallen Fruit 3:58
  6. Secrets From a Girl (Who’s Seen it All) 3:38
  7. The Man With the Axe 4:15
  8. Dominoes 2:03
  9. Big Star 2:47
  10. Leader of a New Regime 1:33
  11. Mood Ring 3:25
  12. Oceanic Feeling 6:39

 

Powrót Lorde: recenzja albumu

Nadszedł 20 sierpnia – dzień, na który czekali wszyscy fani nowozelandzkiej artystki i zapewne większość miłośników alternatywnych, art-popowych brzmień. Nowa płyta podwójnej laureatki Grammy to obok Billie Eilish najbardziej wyczekiwana premiera tego roku. I jak się podoba?

 

Jaśniejsza strona mocy

Ogólnie mam bardzo mieszane uczucia. Album rozpoczyna, utrzymany w stylistyce lat 2000-nych, łagodny „The Path”. Delikatnie wprowadza w nastrój płyty i można uznać, że mógłby powstać w erze świetności Spice Girls czy Natalie Imbrugli – określanej przez artystkę, jaką główną inspirację przy powstawaniu “Solar Power”. Drugie miejsce zajmuje utwór tytułowy , któremu poświęciliśmy już wystarczająco dużo uwagi i niestety, ale nie… Trzecia na płycie – „California” to być może najjaśniejszy fragment krążka. Nie jest tak udany jak utwór o tożsamym tytule z „Norman Fucking Rockwell”, ale to przecież jedynie zbieżność 😏

Później mamy „Stoned at the Nail Salon”, i tak, mimo oczywistej wtórności, sam jestem zaskoczony, jak z czasem zyskał moją sympatię. Naprawdę z przyjemnością się go słucha i gdyby nie obecność ducha Lany, wypadałby znacznie lepiej. Kolejny „Fallen Fruit” jest najbardziej psychodeliczny. Zawiera szczególnie udaną partię instrumentalną, chwilami przypominającą wczesne lata 70-te. W każdym utworze z pierwszej strony odnalazłem coś dla siebie, no może z wyjątkiem szóstej „Secrets from a Girl (Who’s Seen it All)”, którą w swojej ocenie pominę.

 

Solar Power: problem strony B

Drugą połowę „Solar Power” rozpoczyna „The Man with the Axe”. Tutaj z przykrością przyznam, że nie dołączy do grona moich “axe’owych” faworytów, obok chociażby „Careful with that Axe Eugene”. W moim odczuciu – najsłabszy utwór z płyty. Przechodzi on w krótki, sielankowy,  bardzo udany – „Dominoes”. Po nim niestety podążamy ścieżką dwóch zupełnie sennych i niewyróżniających się „Big Star” i „Leader of a New Regime”. Dobrze wybrzmiewa przedostatni „Mood Ring” – być może najlepszy spośród promujących album singli.

Płytę zamyka jak dotąd najdłuższy utwór w karierze artystki, prawie 7-minutowy „Oceanic Feeling”. Jack Antonoff potwierdza, iż świetnie odnajduje się w rozciągniętych kompozycjach, co udowodnił wcześniej z „Venice Beach” Lany. Utwór łączy w sobie oniryczne wokale piosenkarki, rozbudowane instrumentalia z wyraźną linią basową i gitarową oraz dźwięki ukochanych przez Lorde cykad. Ten najbardziej złożony moment „Solar Power”, doskonale oddaje kojące dźwięki oceanu opisując łagodną część jego natury i stanowiąc zgrabną klamrę dla słonecznej, muzycznej podróży.

 

 

Oblicze Lorde, którego nie znaliśmy

Ta płyta to bez wątpienia nowa wersja Lorde. Słuchając możemy zauważyć zmiany jakie zaszły w jej życiu i w niej samej na przestrzeni kilku lat. Wyczuwa się, że był to dla Nowozelandki czas, w którym zbliżyła się do stanu wewnętrznej równowagi. Odczuwalne jest, że stworzyła album, który powstał według jej osobistej wizji, nie bacząc na to co pomyślą o niej fani, krytycy, czy ktokolwiek inny. Widać również, że 24-latka jest zadowolona i ukontentowana momentem, w którym się obecnie znajduje. Trzeci krążek stanowi dźwięk jej czystego szczęścia. Jest obrazem lata – słonecznego, czasami nostalgicznego, innym razem psychodelicznego, ale z pewnością jej autentycznego, wewnętrznego “ja”. Wokalistka lewituje pomiędzy tematami harmonii, ludzkiej egzystencji, obcowania z naturą, auto-refleksyjnego oddechu od medialnego zgiełku oraz spraw, które według niej są w życiu najważniejsze.

 

Czysta heroina, melodramat, a czego zabrakło teraz?

Muzycznie, jestem fanem tego, co wydarzyło się podczas dwóch poprzednich płyt. Natomiast najnowsze dzieło nie jest pozycją, która od razu nas do siebie przekona. Podchodzę do niej jako do dzieła niełatwego, wymagającego większej ilości przesłuchań i muszę przyznać, że podoba mi się coraz bardziej z każdym kolejnym odtworzeniem. „Solar Power” nie jest złym albumem, ale brakuje na nim tego, do czego Lorde zdążyła nas przyzwyczaić – nowatorskich, broniących się indywidualnie kompozycji. Mam tutaj na myśli „Buzzcut Season”, „Team”, „Ribs” z debiutanckiego krążka, większość „Melodramy”, nie wspominając o takich perełkach jak „Royals” czy „Green Light”.

Poza klarowną myślą przewodnią płyty, zabrakło mi na niej przynajmniej jednego oszlifowanego diamentu, który wyróżniałby się swoim własnym i charakterystycznym dla piosenkarki stylem. „Solar Power” jest albumem sennym, momentami niestety nużącym i odnoszę się tutaj przede wszystkim do gorszej, wedle mojej opinii, drugiej połowy płyty. Ogólnie rzecz biorąc, zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu pierwsza strona krążka, ale też bez fajerwerków.

 

Solar Power: słońce pokonał cień

Na „Solar Power” jest sporo dobrych momentów, jak chociażby kilka zręcznych partii instrumentalnych (początek The Path, interludium „Fallen Fruit”). Znajdziemy tu również odświeżoną stylistykę przełomu XX wieku, ciekawą paletę dźwięków budujących słoneczno-, plażowo-, oceaniczne uniwersum. Generalnie materiałowi na „Solar Power” brakuje wyrazistości. Ciężko mi wyobrazić sobie sytuację, że za kilka lat ktoś przytoczy jeden z 12 utworów tej płyty, no chyba, że: „O, ten tytułowy!”. Mam również zarzuty w kontekście zapowiedzi i tego, jak piosenkarka kształtowała cały przekaz nowego projektu. Pamiętam jej słowa mówiące, że z nową erą nadejdzie muzyka słoneczna, która rozjaśni aktualnie ponure czasy i szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby spełniła tą obietnicę. Lorde stworzyła szarą, melancholijną rzeczywistość, która tylko momentami ociepla nas delikatnymi promykami słońca. Nie poszalejemy przy nim, nie zawładnie on nami tak jak utwory „Green Light” czy „Perfect Places”. Nie wprowadzi również w tak silną zadumę, jak „Liability” czy „Sober II (Melodrama)”.

Przeglądając opinie fanów, oceny krytyków i czytając recenzje widać powszechny zawód. Artystka, którą David Bowie określił jako przyszłość muzyki nie sprostała stawianym przed nią oczekiwaniom. Czy jest to kwestia sukcesu poprzednich płyt, czy może ktoś się do tego efektu przyczynił? Część materiału niestety łudząco przypomina twórczość Lany Del Rey czy St. Vincent. Niektóre utwory są nijakie, całość zdecydowanie bez nich by zyskała, a te lepsze mimo wszystko – nadal nie porywają. Jeśli w ogóle wrócę do poszczególnych piosenek z „Solar Power”, to raczej tylko przez wzgląd na samą Lorde. Na razie odpalam „Pure Heroine”.

 

Lubimy: The Path, California, Stoned at the Nail,  Fallen Fruit,  Dominoes, Mood Ring, Oceanic Feeling

Nie lubimy: Solar Power, Secrets From a Girl, The Man With the Axe, Big Star, Leader of a New Regime

Dodaj odpowiedź

Twój e-mail nie będzie opublikowany.

Sprawdź jeszcze

Więcej naszych wpisów