Dwóch aktorów, jedna scena – „Morderstwo dla dwojga” – musical kompletny
Kiedy myślimy o musicalu rodem z wielkich scen, na myśl przychodzą spektakularne choreografie, zespołowe songi przeplatane popisami wybitnych solistów, a także obszerna scenografia. Niektórzy wręcz nie wyobrażają sobie spektaklu bez wielkiego efektu wow spowodowanego po prostu przepychem inscenizacyjnym. Musical „Morderstwo dla dwojga” w reż. A. Płoszajskiej jest więc przeciwieństwem takiego przedsięwzięcia. Mamy bowiem scenę, na której znajduje się mała obrotowa platforma z pianinem na środku, atrapa drzwi, okna oraz rekwizyty w postaci małej zastawy stołowej. A na scenie pojawia się jedynie dwóch artystów. Czy to wystarczyło? Mało powiedziane! Zapraszam do przeczytania recenzji spektaklu „Morderstwo dla dwojga”!
O czym jest musical „Morderstwo dla dwojga”? To bardzo z pozoru prosta historia – na przyjęciu-niespodziance ginie jubilat, znany autor książek. Na miejsce zbrodni przyjeżdża oficer Marcus Moscowicz (Maciej Makowski), który ma okazję się wykazać – rozwiązać sprawę i dostać awans na detektywa. Zaczyna więc przesłuchanie wszystkich podejrzanych – m.in. żony denata, jej bratanicy, baleriny, psychiatry, starszej pary oraz… chóru chłopięcego – łącznie kilkanaście osób. KILKANAŚCIE osób, które kreuje JEDEN aktor – Marcin Sosiński.
Czytaj też: „W inny świat, w inny czas” – Miss Saigon w reż. Z. Maciasa w Teatrze Muzycznym w Łodzi
Aktorzy – siła i fenomen musicalu „Morderstwo dla dwojga” – po pierwsze – detektyw
Zanim przejdę do absolutnego sukcesu, jakim jest kreacja Marcina Sosińskiego, zatrzymam się nad Maciejem Makowskim. Muszę przyznać, że był to pierwszy raz, kiedy widziałam go na scenie, a zrobił na mnie naprawdę bardzo dobre wrażenie! Postać Marcusa, którą zbudował, jest kompletna i przemyślana od początku do końca trwania przedstawienia. Prowadzi swojego bohatera z konsekwencją, pokazując jego ewolucję i wyswabadzanie się z ram sztywnego policyjnego protokołu na rzecz faktycznego myślenia i dedukcji. Małomiasteczkowy policjant wraz z bratanicą żony denata Stef (jedna z ról Sosińskiego) stają się wręcz zabawnymi Sherlockiem i Watsonem „Morderstwa dla dwojga”.
Makowski kreuje swoją rolę doskonale, bez wahania, sprawnie posługując się wokalem oraz prezentując doskonałe zdolności gry na pianinie, co w tym musicalu jest dość kluczowe. Z początku można było się obawiać, że przeszarżuje (pierwsza – nieco przydługa – piosenka Marcusa mogła trochę znużyć i sprawić, że na wstępie jego postać nie wzbudza większej sympatii), jednak w miarę rozwoju akcji pokazuje charakter swojej postaci w doskonały sposób i bez zbędnego przesadyzmu. Nie jest to stereotypowy policjant-głupek, których to postaci w komediach nie brakuje i które zwyczajnie drażnią. Marcusa da się lubić, widz prędko zaczyna mu kibicować w rozwiązywaniu sprawy, rozumie jego irytację zachowaniem młodej Stef, a nawet zaczyna go podejrzewać o popełnienie samej zbrodni. Za tak wielowymiarową postać i doskonałe prowadzenie całej historii-śledztwa należą się Maciejowi Makowskiemu stanowcze brawa!
Czytaj też: Tango prosto z więzienia – recenzja musicalu „Chicago” w reż. W. Kościelniaka
13 twarzy Sosny w musicalu – po drugie – podejrzani
Sercem tego musicalu jest jednak cała plejada podejrzanych kreowanych przez absolutnego wirtuoza tej sceny, Marcina Sosińskiego. To, co on wyprawia, szarżując kilkunastoma postaciami i doskonałą grą na pianinie na raz, jest wręcz nie do opisania i bardzo ciężko jest przelać jakiekolwiek wrażenia na temat jego popisu. Bo po prostu brak jest słów. Że Marcin doskonale śpiewa, to wiem nie od dziś, natomiast do „Morderstwa dla dwojga” nie wiedziałam, jak wielkie ma w tym zakresie możliwości.
Wykreowanie postaci zrzędliwej starszej żony? Nie ma problemu. Chwilę później na kolanach przedstawianie na raz trójki niespełna 10-letnich dzieciaków? Proszę bardzo. Seksowna balerina wijąca się po pianinie? Już się robi. A może nieco nadęty psychiatra o głosie niczym Robert Makłowicz? Natychmiast! Sosińskiemu wystarczył obrót wokół własnej osi lub jeden mocniej zaznaczony ruch, aby całkowicie zmienić swoją mimikę, głos, postawę, i wcielić się w zupełnie inną postać. Najciekawszymi momentami były dialogi podejrzanych, które aktor prowadził… sam ze sobą, a widz absolutnie nie miał wątpliwości, że to są dwie rozmawiające ze sobą osoby. Chapeau bas!
Trzeba przyznać, że kreacje zwłaszcza kobiet mogły wydać się stereotypowe i na granicy przerysowania, jednak nie została przekroczona, gdyż Sosiński sprawnie balansował na jej komediowej cienkiej linii. „Morderstwo dla dwojga” to absolutny popis możliwości wokalno-pianistyczno-aktorsko-komediowych Marcina i wyszedł mu znakomicie. Jedyne co można zrobić, to pokłonić się w pas za tę ciężką pracę, litry potu na scenie i zastanowić się, jaką rolą mógłby zaskoczyć bardziej.
Czytaj też: W świecie dziecka – recenzja spektaklu „Momo” i musicalu „Madagaskar”
Partnerstwo na scenie – klucz do sukcesu
Bezsprzecznie gwiazdą spektaklu „Morderstwo dla dwojga” jest Sosiński, gdyż przed nim stoi zadanie trudniejsze. Wykreować doskonale jedną postać, to sztuka, a wykreować doskonałych kilkanaście, to wirtuozeria. Nie należy jednak pomijać kwestii, jaką w tak trudnym zadaniu jest partnerstwo na scenie. Panowie Sosiński i Makowski nie tylko bowiem dialogują na scenie w niezwykle trudnych konfiguracjach, ale i grają na pianinie, niekiedy na cztery ręce. To zadanie jest niełatwe samo w sobie, a co dopiero podczas całego procesu scenicznego „dziania się”. Widać jednak, że rozumieją się bez słów. Doskonale czują siebie i scenę, nawet w momentach, w których Sosiński przerywał spektakl, żeby zareagować (W ROLI!) na dzwoniące na widowni telefony (damn you, guys, naprawdę nie można tych telefonów powyłączać?!).
Dzięki temu, jak aktorzy płynnie przechodzą – Sosiński między swoimi postaciami, a Makowski między podejrzanymi – otrzymujemy spektakl perfekcyjny pod względem aktorskim. Świetnie również wychodzą duety, niezależnie od tego, czy jest to duet detektywa ze starszą panią czy może psychiatrą. Widać bezsprzecznie efekt wielogodzinnych prób.
„Morderstwo dla dwojga” – spektakl doskonały? Tak. Materiał doskonały? Nie do końca
Sam musical można bez wątpienia okrzyknąć absolutnym sukcesem. Dwóch fenomenalnych aktorów-muzyków, doskonała gra świateł, oszczędna scenografia-rekwizyty, które okazały się zupełnie wystarczające, kontakt z widownią, realizacja komediowo-kryminalnego motywu, a także bardzo przyjemna i żywiołowa muzyka, którą panowie sami wygrywają na pianinie. Wszystko to całkowite 10/10.
Sam materiał „Morderstwa dla dwojga” jednak może w pewnym momencie wydać się nieco nużący ze względu na linearność akcji. Od samego początku wiemy, dokąd zmierzamy i tylko czekamy na rozwiązanie akcji (jakkolwiek zaskakujące). Obserwujemy ewolucję Marcusa i mistrzowski popis Sosińskiego w bodajże 13 rolach. W samym scenariuszu brakuje jednak czegoś, co trudno określić. Może jednego lub dwóch momentów, które przerwałyby ciąg przyczynowo-skutkowy akcji i wprowadziły nieco zamieszania (można by powiedzieć, że zamieszaniem jest jeden aktor w 13 rolach, ale nic bardziej mylnego, ponieważ tak uporządkowanego chaosu, jaki kreuje Sosiński, nie zobaczycie nigdzie indziej). Szkoda też, że świetna muzyka nieco ginie, stając się wręcz tłem dla tego, co wyprawiają na scenie panowie.
Koniec końców jednak jest to musical na miarę genialnych. Z chęcią obejrzę go jeszcze co najmniej raz, aby zobaczyć Wojtka Łapińskiego w roli Marcusa Moscowicza. Byłam pewna, że będzie to sukces, ale nie spodziewałam się, że aż taki. Nie spodziewałam się również, że Marcin Sosiński jest aktorem, którego zdolności nie mają granic, podobnie jak charyzma. Nie wiem, jakie musi postawić sobie teraz wyzwanie, żeby podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej. Wybierzcie się koniecznie na musical „Morderstwo dla dwojga”, bo jest to po prostu fenomen. Bilety znajdziecie na stronie teatru pod tym linkiem.
Dla mnie takim momentem wyjścia z linearności, o którym Pani wspomina była np. scena śmierci doktora Griffa. Nie będę zdradzał szczegółów, żeby pozostali mieli okazję być zaskoczonymi… Jest to moment gdy na chwilę odrywamy się od historii, żeby wziąć udział w czymś w rodzaju kabaretu improwizowanego…
Trochę w mniejszym stopniu drugim takim momentem wytrącającym jest postać strażaka.
Tak, myślałam o tym w takim kontekście przez chwilę, ale jednak od pewnego momentu widz już się spodziewa, że z doktorem COŚ się wydarzy 🙂 A strażak faktycznie odrywa! Tylko trochę w moim odczuciu za późno. Takich momentów brakuje wcześniej, podczas plejady przesłuchań.