Koszykówka Sport

NBA: Co wiemy po pierwszym miesiącu?

Dokładnie w nocy z piątku na sobotę, sezonowi NBA 2020/2021 stuknął miesiąc. Co wiemy po tym okresie? Kto spisuje się najlepiej a kto zawodzi po całej linii? Zapraszamy was na nasze skromne podsumowanie pierwszego miesiąca sezonu najlepszej koszykarskiej ligi świata!

Najlepszy pierwszoroczniak:

Mimo, iż nie był to najmocniejszy draft ostatnich lat (Ba! wielu uważa go za jeden ze słabszych w XXI wieku) to przyniósł nam co najmniej kilku kozaków, którzy obecnie biegają po parkietach NBA. Postanowiliśmy wyróżnić jednak tego wokół, którego hype był zdecydowanie najwyższy – LaMelo Ball’a. Młodszy brat Lonzo, w swoim debiucie przeciwko Cleveland Cavaliers nie zdobył nawet jednego punktu, za to zdołał zanotować 3 straty, a wszystko to w aż 16 minut gry. Na szczęście LaMelo po dość nieudanym debiucie pokazał, że było to jedynie przetarcie, którego potrzebował, aby zdjąć z siebie trochę presji oraz zapoznać się z realiami gry na najwyższym poziomie. Aktualnie notuje średnio 11,8 punktu, 6,8 zbiórki oraz 6,1 asysty na mecz. Jak na to z jaką drużyną współpracuje, a także fakt, że do tej porty nie miał okazji grać na tak wysokim poziomie to są to statystyki wręcz nieprzyzwoicie dobre! Obecnie wśród debiutantów Ball jest w czołówkach poszczególnych statystyk, w punktach ma zaledwie o 9 mniej niż Wiseman z GSW, jednak rozegrał on o jeden mecz więcej od LaMelo. W klasyfikacji asyst jest zdecydowanym liderem, wyprzedzając aż o 20 zdobyczy drugiego w klasyfikacji Tyrese Haliburton’a. Ball jest również liderem pod względem przechwytów wśród rookies, a pod względem skuteczności znajduje się na 12 miejscu wśród zawodników, którzy rozegrali minimum 10 meczów w tym sezonie ale co najważniejsze jest LIDEREM ZBIÓREK ze wzrostem zaledwie 203 centymetrów.

 

MVP sezonu regularnego 2020/2021 już przyznany?

Tak jak Sum jest królem Pontaru a Robert Lewandowski jest królem futbolu, tak w tym sezonie królem NBA jest potężny Nikola Jokić. Center Denver Nuggets legitymuje się obecnie linijką statystyczną na poziomie 25,4 punktów, 11,4 zbiórek i równo 10 asysty na mecz. Co najważniejsze i wymaga podkreślenia, Serb jest obecnie liderem NBA pod względem ASYST. Tak, nie przesłyszeliście się, najlepszym podającym ligi jest koleś, który mierzy 211 centymetrów wzrostu. W normalnej sytuacji, gdybyśmy mieli patrzeć tylko na statystyki, przyznalibyśmy Jokiciowi MVP bez mrugnięcia okiem, trzeba jednak spojrzeć na to z szerszej perspektywy, a więc uwzględniając również wyniki osiągane przez jego zespół. Te niestety nie są najlepsze, Denver Nuggets legitymują się bilansem 7-7, co na silnym zachodzie daje im aktualnie zaledwie 10 miejsce w tabeli konferencji. Od początku XXI wieku, jedynie raz statuetka MVP została przyznana zawodnikowi, którego drużyna nie kończyła sezonu w TOP2 swojej połowy USA. Dodajmy jeszcze, że Nikola nie jest amerykaninem, a jak wiadomo, graczom spoza Ameryki zawsze jest o tę nagrodę ciężej, biorąc za przykład, że w całej historii NBA tylko 4 graczy spoza Stanów, udała się ta sztuka.

 

Transfer dekady w NBA podczas trwania sezonu?

W ostatnich latach przyzwyczailiśmy się już do spektakularnych transferów w okresie trwania offseason. Były to zarówno szokujące przejścia między zespołami czynione przez wolnych agentów, ale również złożone wymiany, w które zaangażowani byli najlepsi gracze ligi. W ten sposób min. do Toronto trafił Kawhi, do Clippers CP3, a do Lakers Anthony Davis. Z pewnością jednak nie byliśmy przyzwyczajeni do głośnych zmian barw klubowych już w trakcie trwania sezonu, a właśnie z taką mieliśmy do czynienia w ostatnich dniach. Jeśli myśleliście, że Splash Brothers + Kevin Durant jest potężnym trójgłowym smokiem siejącym zniszczenie w szeregach rywali, to co powiedzieć o trio Durant – Irving + HARDEN? Mamy od paru dni do czynienia z jednym z najmocniejszych ofensywnie tercetów tej ligi w historii. Jeśli tylko Panowie będą w stanie się dogadać, a Kyrie Irving będzie pojawiał się na meczach, to współczujemy już Giannisowi podjęcia decyzji o zostaniu w Millwaukee.

 

Czy obyło się bez niespodzianek?

Tę część artykułu można by zaczął od tego, że sama data rozpoczęcia sezonu regularnego jest już zaskoczeniem. Przez sytuację panującą na świecie federacja podjęła najpierw decyzję o przesunięciu finałów sezonu 19/20, co przyczyniło się do zmiany terminu, w którym drużyny miały rozegrać pierwsze mecze. Przypomnijmy, że sezon regularny dotychczas startował w drugiej połowie października każdego roku. Tym razem mamy do czynienia, aż z dwumiesięcznym przesunięciem. Oczywiście podczas rozpoczęcia rozgrywek nie brakowało dyskusji odnośnie wpływu takiego biegu wydarzeń na formę zawodników i przebieg spotkań. Transfery i zmiany klubów, to często zaskoczenie, więc pominiemy dokładną ich analizę. James Harden rozstający się z Houston, to nie do końca niespodzianka, gdyż mówiło się o tym już od kilku miesięcy. Niespodziewane był natomiast kierunek jaki obrał. W kontekście zaskoczenia można również wspomnieć o rosnącym niezadowoleniu zawodników NBA wypowiedziami i występami Shaquille’a O’Neala oraz Charles’a Barkley’a, którzy coraz częściej posądzani są o bezpodstawną krytykę i hejt. Gdy już mówimy, o tym, co nas najbardziej zaskoczyło w pierwszym miesiącu sezonu regularnego 2020/21, to na pewno niewiarygodne spotkanie z końcówki grudnia. Drużyna z Los Angeles rozpoczynała mecz z pozycji faworyta. Był to ich trzeci pojedynek, po wygranych dwóch poprzednich. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na dobre widowisko. Nikt, absolutnie nikt nie spodziewał się tego co miało nastąpić. Dallas Mavericks nie wygrało z Los Angeles Clippers… Oni ich zmiażdżyli, zdeptali i upokorzyli. Pierwsza połowa meczu zakończyła się 77-27 dla drużyny z Texasu. Przewaga 50 punktów po dwóch kwartach jest najwyższą w historii NBA od momentu wprowadzenia zegara ograniczającego czas rozegrania akcji do 24 sekund, w sezonie 1954/1955. Clippersi byli cieniem cienia samych siebie, grając ze skutecznością na poziomie 34.2% oraz rzucając 4 trójki, przy 33 próbach! W LAC nie grał Kawhi Leonard, w Mavs zaś, Kristaps Porzingis. Oczywiście po tym niecodziennym wydarzeniu Paul George powiedział dokładnie to, czego każdy się spodziewał, że przeprasza, że nie wie co się stało, że bierze to na siebie oraz, że się to już nigdy się nie powtórzy. Koszmarny występ jednego z faworytów do pierścienia to duże zaskoczenie, dokładnie tak jak gra New York Knicks. Wyśmiewana przez ostatnie lata drużyna z Nowego Jorku przeszła swego rodzaju odrodzenie. Nikt nie dawał im najmniejszych szans. Byli skazywani na błąkanie się w dole tabeli i nie wyróżnianie się niczym poza traceniem punktów. Tymczasem po miesiącu od startu sezonu 2020/21 Knicksi mogą pochwalić się rekordem 8-9 i ósmym miejscem na wschodzie. Dodatkowo są drużyną z trzecią najlepszą obroną w lidze z ratingiem 106.1. Przed nimi są jedynie Los Angeles Lakers oraz Cleveland Cavaliers. Dla większości zespołów w NBA takie wyniki mogłyby być rozczarowujące i nie napawające nadzieją, ale dla ekipy z NY to szansa na to, by pierwszy raz od czasów sezonu 2012/13 dostać się do Play Off. Czy uda im się to? Czas pokaże.

 

Co rozczarowało w pierwszym miesiącu?

Kyrie Irving regularnie stara się zawodzić swoich fanów, następnie daje w meczu pokaz swoich umiejętności, udowadnia, że jest rewelacyjnym koszykarze, a następnie znowu robi coś głupiego. Gdybyśmy mieli pisać o każdej “nienajlepszej” decyzji Irvinga, to umówmy się, musielibyśmy tworzyć teksty niemal cały czas. Jego odmowa występów w meczach “bo tak”, wybieranie imprez ponad meczami, czy głoszenie niecodziennych teorii, to tylko wierzchołek góry lodowej. Świat NBA musiał czekać rok, by zobaczyć duet Irving&Durant. Teraz, gdy dołączył do nich Harden i oczy całej społeczności skierowane są na nich, Panowie nie są w stanie się zsynchronizować i wystąpić wspólnie. Brooklyn Nets ma jeszcze szanse na to by zawojować na parkietach NBA i podbić konferencję wschodnią. Jeżeli jednak tak wybitne jednostki jakimi dysponuje zespół nie postanowią dać z siebie wszystkiego, co najlepsze, to możemy mieć pod koniec sezonu do czynienia z największym rozczarowaniem ostatnich lat. Nie tylko poszczególni koszykarze nie spełniają oczekiwań swoich fanów, ale i całe zespoły. Minnesota Timberwolves zajmuje piętnaste miejsce na zachodzie, będąc przy tym drugą najgorszą drużyna całej ligi. Ich okrojony skład to główny powód tak spektakularnej porażki. Karl Anthony Towns rozegrał zaledwie 4 spotkania, gdzie dał z siebie wszystko i pokazał się z rewelacyjnej strony. Niestety, przez problemy natury osobistej wciąż nie może wrócić na parkiet. D’Angelo Russell robi, co może, ale sam tego powozu nie uciągnie. Kolejnymi zespołami, które zamiast bić się o główną stawkę i dyktować swoje warunki, plątają się po dole tabeli to Toronto Raptor i Houston Rockets. Obie drużyny jeszcze w zeszłym sezonie były realnymi faworytami do zdobycia mistrzostwa, dzisiaj jednak nie potrafią zdziałać absolutnie nic. W przypadku “Rakiet” sytuacja może się niebawem zmienić, gdyż ich polityka transferowa wniosła do drużyny kilka mocnych nazwisk. Natomiast Toronto niestety zdaje się tkwić w martwym punkcie nie widząc większej nadziei na własne sukcesy. 

 

Co dalej?

Minął dopiero pierwszy miesiąc sezonu 2020/21. Brak kibiców i aktualna sytuacja pandemiczna niestety odciskają swoje piętno na jakości spotkań. Czy i kiedy coś ulegnie zmianie, ciężko komukolwiek powiedzieć. Miejmy nadzieję, że niebawem znowu usłyszymy wrzawę na trybunach i poprawę gry zawodników, dzięki wsparciu fanów. Pozycje w tabelach obu konfederacji mogą się diametralnie zmienić w każdym momencie. Jesteśmy świadkami dziwnego, innego i nieprzewidywalnego sezonu. Gracze coraz częściej dyktują swoje warunki, żądają wysokich kontraktów, czy odmawiają gry. Przez pierwszy miesiąc na gwiazdozbiorze NBA pojawiło się kilka nowych i jasnych punktów, które mogą mocno namieszać w dalszej części sezonu. Koszykówka to sport nieprzewidywalny, w którym nie da się wygrać trofeum w pojedynkę. Czasem zdarzy się mecz, gdzie jeden zawodnik rozdaje karty i decyduje o wszystkim. Są to jednak rzadkie przypadki. Zespoły cały czas wzmacniają się nowymi nazwiskami, czy zmianami taktyk. Nie zapominajmy o kontuzjach, które odsuwając jednego zawodnika mogą wpłynąć na kilka zespołów. Pierwszy miesiąc był pełen emocji i niecodziennych spotkań. O nudzie nie ma prawa mówić nikt, gdyż nie było na nią miejsca. Jeżeli dalsza część sezonu będzie odbywała się z takim samym rozmachem, to śmiało możemy mówić o bardzo dobrym roku dla NBA!

Autorzy tekstu: Adrian Gawrychowski oraz Bartosz Łukiewicz

Dodaj odpowiedź

Twój e-mail nie będzie opublikowany.

Sprawdź jeszcze

Więcej naszych wpisów