Po wielkim sukcesie serialu The Mandalorian i mieszanym odbiorze Księgi Boby Fetta otrzymaliśmy serial Obi-Wan Kenobi, który najbardziej podzielił widownię. To spin-off o którym marzyło wielu fanów Gwiezdnych Wojen. To poniekąd spoiwo między trylogią prequeli, a klasyczną trylogią – dwóch serii wobec których masa widzów żywi spory sentyment. Ponownie z udziałem ikonicznych postaci granych przez tych samych aktorów. Niestety to nie wystarczyło na osiągnięcie sukcesu.
Spin-off o Obi-Wanie były najbardziej oczekiwanym projektem wśród fanów Gwiezdnych Wojen przez długie lata. Paradoksalnie chyba to najbardziej pogrążyło tę produkcję. Powstanie serialu ogłoszono oficjalnie nagle, na fali popularności seriali Star Wars. Szybko zrealizowano i z mniejszym budżetem (z czego i tak spora część poszła na gażę dla aktorów). Na stanowisku showrunnera zaangażowano wyrobnika ze średnim dorobkiem, czyli Joby’ego Harolda (scenarzysta filmu Król Artur: Legenda Miecza i Armia Umarłych), a za reżyserowanie wszystkich odcinków zaangażowano tylko jedną reżyserkę, czyli Deborah Chow.
Obi-Wan Kenobi od początku do końca robi wrażenie serialu powstałego pośpiesznie, żeby zaspokoić życzenie fanów. Nie widać większego pomysłu na serial. Mamy do czynienia z historią będącą przejściem z III epizodu do IV, czyli z Zemsty Sithów, do Nowej nadziei. Próbuje połączyć pewne wątki, położyć fundamenty pod klasyczną trylogię Gwiezdnych Wojen lub wyjaśnić pewne nieścisłości. Wychodzi to jednak bardzo nierównie.
Wątek Obi-Wana i Vadera posiada jeszcze pewien ciężar emocjonalny i stanowi jakieś domknięcie ich historii. Jeżeli ktoś ma sentyment związany z prequelami Gwiezdnych Wojen, faktycznie może zaangażować się tutaj. Tym bardziej że do ról Obi-Wana i Anakina powrócili Ewan McGregor i Hayden Christensen. Ten pierwszy swoją charyzmą ponownie przyciąga uwagę, natomiast Darth Vader jest równie upiorny i niszczycielski jak w Rogue One.
Gorzej niestety jest z resztą. Tutaj najwięcej widać braku większej koncepcji na serial.
Obi-Wan Kenobi, który dotychczas w filmach był budowany jako zapomniany jedi na wygnaniu ukrywający się 19 lat na Tatooine, tutaj swobodnie podróżuje po galaktyce i wykonuje misje. Niby informuje się nas o zagrożeniu ze strony Imperium i czystkach rycerzy jedi, ale sposoby, w jakie Obi-Wan omija je, ujawnia się nie ponosząc konsekwencji, są szyte grubymi nićmi. Budzi to coraz więcej nieścisłościami z statusem quo jaki zastaliśmy w Nowej nadziei.
Scenarzyści zbyt często naginają logikę, rozwiązują problemy w najbardziej leniwy sposób, co często psuje poczucie zagrożenia. Cały serial ma mocno nierówny ton – wyjątkowo mroczne i przerażające sceny, przeplatają się z mocno infantylnymi.
Im wątki mniej dotyczą tytułowego bohatera, tym niestety jest gorzej. Niepotrzebnie rozwadnia się dramat Kenobiego, zsyłając go na misje w kosmosie i dodając masę płasko napisanych postaci. Postacie rebeliantów, czy innych sojuszników mają bardzo mętnie zarysowane charaktery i motywacje.
Najgorzej jednak prezentuje się Reva, Inkwizytorka polująca na jedi. Jej watek zajmuje ogrom czasu, jest przeszarżowany w każdy możliwy sposób, pełen niekonsekwencji i absurdów, które częściej bawią, aniżeli wzbudzają niepokój. Jakiekolwiek motywacje postaci, jej metody działania są niespójne, naiwne do bólu, a rozwój potraktowany bardzo pośpiesznie i sztucznie. Wisienką na torcie pozostaje odtwórczyni roli, czyli Moses Ingram, która jest nieznośnie przerysowana, teatralna, wręcz karykaturalna. Podobnie zresztą jest z pozostałymi Inkwizytorami, którzy wydają się bardzo niekompetentni, nawet nie wyglądają ciekawie, czy groźnie, tylko śmiesznie. Vader posiada świetne momenty, ale niestety to oni zajmują większą część czasu ekranowego.
Lepiej jest nieco z postacią młodej księżniczki Lei granej przez Vivien Lyra Blair. To wciąż jest wątek z wadami, nieścisły wobec filmów i chwilami absurdalny, ale sama aktorka wypadła przekonująco, sympatycznie, i posiada kilka dobrych scen interakcji z tytułowym bohaterem.
Galaktyka nie taka piękna
Realizacyjnie Obi-Wan Kenobi mocno odstaje od pozostałych seriali Star Wars. Tutaj najdobitniej widać pośpiech i mniejszy budżet.
Zawodzi wszystko, zaczynając na takich niuansach jak kolory, a kończąc na efektach specjalnych. Paleta barw jest monotonna, często kolory za bardzo nachodzą na siebie, sceny są kiepsko oświetlone, przez co wiele kadrów wygląda mdło. Zdarzają się wyjątki, pokroju ujęć z ładnie kontrastującymi ze sobą mieczami świetlnymi, ale to tyle. Podobnie jest z ruchami kamery – zdarza się parę niezłych ujęć (jak np. mastershoot prologu), ale przez większość czasu ujęcia są źle poprowadzone. Czasem kamera za bardzo się trzęsie, utrudniając śledzenie akcji, a kompozycja w wielu momentach jest nudna i mało ciekawa.
Efekty specjalne też nie robią wrażenia. Niewiele jest tutaj efektów praktycznych, czy ciekawie wykonanej charakteryzacji lub animatroniki. Nie uświadczymy zbyt wielu obcych czy droidów, często za to dostajemy średniej jakości CGI, lub green screen. Na małe pocieszenie dodam, że tym razem planety wyglądają bardziej różnorodnie – mamy okazje zobaczyć parę większych miast, które są nieźle zaprojektowane.
Także pod względem muzyki serial pozostawia niedosyt. Natalie Holt spróbowała wrócić do czegoś zbliżonego do Johna Williamsa (który tworzył tutaj motyw przewodni). Przypomina trochę muzykę z klasycznych Gwiezdnych Wojen, ale niestety nie powraca żaden znany utwór z filmów (najwyżej aranżacje trwające parę sekund), a nowe utwory nie mają w sobie żadnego rytmu i nie zapadają w pamięci.
Obi-Wan Kenobi miał pewien potencjał na niezły serial. Niektóre wątki wypadły ciekawie i stanowiły pewne podsumowanie trylogii prequeli, a część obsady wypadła wiarygodnie. Niestety znalazło się sporo kompletnie zbędnych elementów, które niepotrzebnie rozwadniały to, co powinno być w centrum historii. Także realizacja wypada rozczarowująco przeciętnie, szczególnie po tym, co zaprezentował The Mandalorian i Księga Boby Fetta. To nie jest fatalny serial, fani, którzy czują sentyment do prequeli, mogą być usatysfakcjonowani z niektórych odcinków. Niestety po tylu latach czekania można było liczyć na więcej.
Doktor Strange w multiwersum obłędu okazał się ciekawszym filmem, niż początkowo można było zakładać. Zamiast powtórki z pierwszej części, lub filmu Spider-Man: Bez drogi...
Malcolm & Marie - jeden dom i jedna noc. Czy czarno-biała indie produkcja Sama Levinsona zostanie czarnym koniem Netflixa w wyścigu po Oscary? Zapraszamy...
Robert Eggers jest jednym z ciekawszych reżyserów kina autorskiego ostatnich lat. Przerażał nas horrorami wymykającymi schematom, takimi jak Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii,...
Batman jest najczęściej eksploatowanym superbohaterem DC. Już rok temu mieliśmy do czynienia z rebootem z Robertem Pattinsonem, a w tym roku czeka nas film...
Na świecie zawrzało, gdy w mediach ukazały się relacje z najnowszych działań aktywistów ekologicznych. Ci młodzi ludzie, walczący o przyszłość planety, posuwają się do...
Kings League to nowoczesne rozgrywki piłkarskie nastawione na show. Pomysł Gerarda Pique i Ibaia Llanosa już teraz przebija oglądalnością rozgrywki La Ligi. Na czym...
2 komentarze