lifestyle

Palmer – Timberlake w poruszającym filmie od Apple TV+ [RECENZJA]

Dwugodzinna lekcja akceptacji, tolerancji i dojrzałości. Justin Timberlake nie tańczy, nie śpiewa, za to gra jak nigdy wcześniej. A to wszystko w towarzystwie ośmioletniego Rydera Allena, który kradnie cały film.

W momencie kiedy platformy VOD przeżywają swój złoty wiek i zdobywają coraz to wyraźniejszą dominację na rynku kinematografii, Apple TV+ małymi kroczkami wchodzi do gry i próbuje gonić wielkie giganty takie jak Netflix czy HBO. O ile do tej pory platforma nie miała szerokiej oferty, która oczarowałaby widza, o tyle najnowszy tytuł z ich stajni ma szansę przyciągnąć dość szeroką widownię. Palmer Fishera Stevensa nie jest produkcją, którą znajdziemy w tegorocznych nominacjach oscarowych. To mały film i dość intymna historia, której w obecnych czasach naprawdę potrzebujemy.

Małomiasteczkowa twarz, małomiasteczkowa głowa

Eddie Palmer (w tej roli Justin Timberlake), po odsiedzianym wyroku, wraca do swojego rodzinnego miasteczka na głębokim południu Stanów Zjednoczonych. Wprowadza się do swojej babci, która mieszka w dość ubogiej, aczkolwiek niesamowicie klimatycznej, części miasta, za oknem mając dość burzliwy obrazek matki narkomanki, która praktycznie samotnie próbuje wychować siedmioletniego syna, Sama. W pewnym momencie sąsiadka znika, zostawiając chłopca zdanego na łaskę Eddiego. Palmer, który jako były skazaniec mierzy się z licznymi uprzedzeniami ze strony zaściankowych mieszkańców miasteczka, bierze pod swoje skrzydła Sama, który wymyka się spod wszelkich norm społecznych i różni się od swoich rówieśników. 

Historia od pierwszych minut kupuje nas swoim wiarygodnym klimatem niezurbanizowanej Luizjany, której peryferyjny i lekko surowy klimat pozwala nam zatonąć w przedstawionym obrazku. Old-schoolowe sklepy, szafy grające w barach i niedzielne msze, które stają się centrum zbierania aktualności i plotek w miasteczku. Dołóżmy do tego konserwatywnych mięśniaków w barze i siatkę kontaktów, gdzie każdy jest kogoś kumplem, wujkiem albo wrogiem z liceum. Dookoła lasy, duże przestrzenie i przyczepy kempingowe. Można by rzec, że dość oklepany obrazek, ale uważam że nie ma potrzeby wymyślać koła od nowa. Tak jest, tak wyglądają niektóre rejony Luizjany i to po prostu działa.

Palmer, what does queer mean?

Główną atrakcją na drodze tego emocjonalnego rollercoastera, na który wsiadamy oglądając Palmera jest portret Sama, czyli chłopca który bez skruchy jest sobą – przeuroczym, kulturalnym siedmiolatkiem, dla którego całym światem jest lunchbox z ilustracją księżniczek, upolowany przez jego matkę za 50 centów na wyprzedaży garażowej. 

Jako że sam uwielbiam stawiać wiele norm społecznych w wątpliwość i dyskutować z konwenansami, portret chłopca który choćby przez sekundę nie przejmuje się opinią rówieśników i z uśmiechem na twarzy daje światu tak przejrzystą wersję samego siebie było dość ciekawą perspektywą. Palmer nie zmusza widza do domyślania się i dość transparentnie mówi nam: “To jest Sam. Sam jest inny. Sam jest super.”

Przez cały seans jesteśmy największymi fanami tego chłopca, który każdą linijkę scenariusza zamienia w rozczulający pocisk prosto w serce. Momentami aż ciężko nadziwić się jak dziecko wychowane w tak trudnych warunkach zdołało zachować tyle niesamowitej radości i ciepła. Nawet dla samego Eddiego, który dość szybko skonfrontował się z zimnym przyjęciem w mieście, aura chłopca jest na tyle obca, że początkowo nie do końca potrafi się przy nim odnaleźć. 

W kontraście do mocno konserwatywnego tła luizjańskiej społeczności, Sam wymyka się ze wszystkich stereotypów i standardów. Nie tylko pod względem swoich upodobań i genderowej tożsamości, ale także pod kątem bijącej od niego autentyczności, odwagi i niepoprawnego optymizmu. Kiedy tuż przed Halloween Timberlake próbuje namówić chłopca na kostium księcia, Sam nie widzi żadnych przeciwwskazań przed wybraniem stroju księżniczki. I jak nikt inny jest gotowy wyjść w koronie i z uśmiechem od ucha do ucha zbierać cukierki. 

Elegia dla Bidoków w lżejszym wykonaniu?

Klimat roztoczony wokół Palmera przypomniał mi o innym filmie, który obejrzałem kilka tygodni temu. Elegia dla Bidoków, Netflixowy dramat z popisowymi rolami Amy Adams i Glenn Close, również skupił się na przedstawieniu dość trudnego tematu w bardzo kameralnym, wręcz wiejskim punkcie na mapie Ameryki. I o ile Elegia jest kinem wymagającym i seansem, na który trzeba się odpowiednio przygotować, o tyle Palmer sprawdzi się świetnie jako niedzielne kino i chwila wytchnienia dla całej rodziny. W tej różnicy możemy się doszukiwać zarówno największej mocy filmu jak i miejsce na potencjalne ataki krytyków. 

Palmer bardzo mało tematów pozostawia w sferze domysłu. Portrety wszystkich bohaterów są dokładnie zarysowane, a ich motywy i ambicje głośno wybrzmiewają na ekranie. Autor nie celował w kino psychologiczne i skomplikowaną etiudę na temat szukania tożsamości, a raczej w dość przystępną lekcję o akceptacji, tolerancji i miłości. Przemiana Timberlake’a, którą przechodzi w trakcie trwania filmu, także jest poprowadzona w dość prosty i czytelny sposób. Każda następna scena łamie nam kolejną barierę i zdejmuje kolejne elementy skorupy bohatera, który otwiera się na uczucia i pozwala sobie zdjąć maskę twardego i pozornie obojętnego skazańca. 

Nawet sama budowa filmu nie kładzie na nas obowiązku bacznego śledzenia zmian. Domyślamy się kolejnych elementów układanki, ale zupełnie nam to nie przeszkadza. To trochę jak układanie puzzli – niby wiemy do jakiego obrazka dojdziemy i nic nas po drodze raczej nie zaskoczy, ale dalej czerpiemy dziecięcą frajdę z łączenia ze sobą tych kartoników. Podobny efekt osiąga Palmer. Nie zaskakuje i nie zabiera nas w wyczerpującą podróż, jak chociażby wspomniana już Elegia, ale na dwie godziny otwiera nam serducho i pozwala naładować baterie energią, którą kończy się film. 

O taką chemię na ekranie powinniśmy walczyć

Największym atutem filmu jest przede wszystkim prawdziwość relacji Palmera z małym Samem. Niesamowite jest to jak wiarygodnie pokazana jest ich wzajemna dynamika i na podstawie drobnych scen, jak chociażby wieczorna kąpiel czy kupowanie ciastek przed meczem, zakochujemy się w relacji, którą widzimy. Wraz z każdym kolejnym kwadransem filmu nie widzimy już Timberlake’a jako chłopaka z marginesu społecznego, a jako idealny materiał na ojca. 

Timberlake wcielił się w rolę, w jakiej do tej pory nie mieliśmy okazji go oglądać. Tym razem nie zgrywał bogatego cwaniaka rodem z The Social Network ani nie świecił klatą jak w To tylko seks z Milą Kunis. Nie tańczył, nie śpiewał i nie wykorzystał żadnych sprawdzonych mechanizmów, z których go kojarzymy. Dostaliśmy za to dość powściągliwy portret skrytego mężczyzny z trudną przeszłością, który przede wszystkim jest dobrym człowiekiem. Zdajemy sobie sprawę, że pod twardą skorupą kryje się wrażliwy i sprawiedliwy facet, który podobnie jak Sam nie przejmuje się opinią publiczną i skupia się jedynie na tym, na czym mu zależy. 

Mimo, że rodzaj sylwetki Palmera nie zapewnia mu ogromnego pola do popisów aktorskich a scenariusz nie daje mu dramatycznych monologów, to śmiało można powiedzieć, że jest to najlepsza rola w karierze Justina Timberlake’a. Nie jest to materiał na Oscary czy festiwal w Cannes, ale jest to solidnie odwalona robota, która po latach wyniosła go na ciut wyższy poziom i pokazała, że nie jest już tylko grającym w filmach piosenkarzem. Jest aktorem. Kropka.

Przyszedł na casting i zmiótł konkurencję

Dla młodego Rydera Allena była to debiutancka rola i pierwsza przygoda z aktorstwem. W jednym z amerykańskich late shows Timberlake wspomniał, że kiedy mały Allen pojawił się na castingu to całkowicie przyćmił swoją konkurencję. Nie czuł strachu, zażenowania czy skrępowania. Był sobą i tym kupił wszystkich dookoła. Co więcej, przychodząc na plan nie za bardzo wiedział kim jest Justin Timberlake! 

Reszta obsady, podobnie jak Justin, wykonują maksimum normy w ramach tego, na co pozwala im scenariusz. Juno Temple, która wcieliła się w rolę poturbowanej życiem narkomanki, odbija się od kliszowego portretu ćpunki, zaznaczając jednak pewną dwuwymiarowość postaci. W scenie, w której mamy już wrażenie że “sprzeda” dzieciaka za kasę na heroinę, dostajemy zupełnie inną odpowiedź.

Przyjemnym akcentem całej produkcji jest dodatkowo June Squibb, 91-letnia aktorka, którą część może kojarzyć z nominowanej do Oscara roli w Nebrasce. Zilustrowana przez nią Vivian Palmer jest swoistym przełamaniem obrazu reszty mieszkańców wioski i kluczowym łącznikiem w relacji Palmera z Samem. 

Palmer – nie trzeba, ale warto

Jeśli lubicie filmy pokroju Był sobie chłopiec z Hugh Grantem czy Wielki Mike z Sandrą Bullock to Palmer równie dobrze Wam podejdzie. O ile sam do statuetek bym go nie nominował i niestety mam wrażenie, że w kanonie swojego gatunku się raczej na długo nie zapisze, to sposób w jaki podejmuje dość trudny i wciąż obcy nam temat jest warta dwóch godzin seansu. Palmer dostępny jest na platformie AppleTV+ w ramach wykupionego abonamentu. 

Tym razem bez oceny, bo wydaje mi się, że ten film nie był tworzony pod szczegółową analizę naukową. To przede wszystkim historia, która ma otworzyć oczy i bardzo przystępny sposób pokazać, że wierzchołek góry lodowej to tylko ułamek tego, co kryje się pod taflą wody.

Przekonaj się sam, obejrzyj zwiastun i będziesz wiedzieć co robić dalej.

Dodaj odpowiedź

Twój e-mail nie będzie opublikowany.

Sprawdź jeszcze

Więcej naszych wpisów