Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu znany jest z interpretacji klasyki literatury – interpretacje te zawsze są wystawiane z rozmachem. Nie inaczej jest w przypadku Blaszanego bębenka, za którego reżyserię odpowiada Wojciech Kościelniak. Ogromny, ponad 40-osobowy zespół aktorów i tancerzy to świetnie działająca machina, która napędza to sceniczne dzieło.
Dlaczego cierpienie – kim jest Oskarek z blaszanym bębenkiem i jego ménage à trois?
Chłopiec, który nie chciał rosnąć, karzeł, dorosły – dziwny, ale dorosły. Główny bohater powieści Guntera Grassa Oskar Matzerath (Agata Kucińska/Katarzyna Pietruska) jest także jej narratorem – opowiada swoją historię z perspektywy czasu, przebywając w zakładzie zamkniętym. Przedstawia on także całą… trójkę swoich rodziców – Kaszubkę Agnieszkę (Agnieszka Oryńska-Lesicka/Alicja Kalinowska), jej męża-Niemca Alfreda Matzeratha (Artur Caturian/Maciej Maciejewski) oraz kuzyna-kochanka Jana Brońskiego (Kamil Krupicz/Błażej Stencel). Ten zadziwiający trójkąt grywa ze sobą w skata i zdaje się, że wszyscy wiedzą o romansie Agnieszki i Jana. W tej sytuacji bohaterów zastaje II wojna światowa. Jak potoczą się ich losy?
Sklep z zabawkami – na scenie i na widowni
Mechaniczne ruchy tancerzy i bohaterów, a także wprowadzenie Oskara uświadamia widzom, że wodewil, który zaraz zobaczą, będzie przedstawiany przez zabawki. Tak samo główny bohater nazywa również oglądających, zapraszając ich do udziału w całej historii. Nieświadomie stajemy się częścią scenicznego mechanizmu, zostaje zburzona czwarta ściana.

Poza jedną interakcją Babki Anny Brońskiej (Justyna Szafran) aktorzy jednak nie wchodzą w żaden dialog z widownią. Dlaczego więc można mówić o braku czwartej ściany? Widzowie są wciągnięci do historii uniwersalnej, a przecież mającej czas i miejsce. Gdańsk, początek II wojny światowej.
Problemy i konflikty, które zostały jednak najbardziej dosadnie przedstawione, mają wymiar ponadczasowy. Dyskryminacja, zdrada, sprzeciw wobec świata, los człowieka, którym rządzi przypadek – te problemy mogą dotknąć właściwie każdego – także widza, który podczas trwania spektaklu zaczyna utożsamiać się z bohaterami.
Przeczytaj też: Tango prosto z więzienia – recenzja musicalu „Chicago” w reż. W. Kościelniaka
Prostota scenicznego wyrazu wspaniała gra
Prawdy te zostały pokazane na scenie nie poprzez widowiskową scenografię (Anna Chadaj). Jest ona raczej wręcz oszczędna, ograniczona do minimum, przypominająca teatr XIX-wieczny. Wykorzystanie ekranów multimedialnych również odgrywa rolę tła, na które można nie zwrócić większej uwagi, gdyby nie fenomenalna gra świateł (Tadeusz Trylski), która chwilami kieruje wzrok widza na to, co dzieje się za plecami bohaterów. A to na nich skupiamy się najbardziej.

Na największe uznanie z pewnością zasługują Katarzyna Pietruska oraz Agata Kucińska, kreujące na zmianę rolę Oskara. Wymagająca technika tintamareski sprawia, że widzimy ciało lalki oraz twarz aktorki, która ją ożywia. Widz niezwykle szybko zapomina, że za karłowatą lalką kryje się jej animator – efekt jest spektakularny.
Dziecięcy głos, w którym kryje się złowroga nuta również robi wrażenie – całokształt tej kreacji sprawia, że do samego końca nie wiemy, jak wartościować postać Oskara. Podpowiedzią może być niesamowicie poruszająca się po scenie efemeryczna i przerażająca postać Czarnej Kucharki (Barbara Olech), która może być odpowiedzialna za cały rozgrywający się dramat.
Blaszany Bębenek – głębia muzyki i tekstów
Nic jednak nie jest bardziej przejmujące niż klimat, który tworzy muzyka (Mariusz Obijalski & Wojciech Kościelniak). Świetne teksty, które zaczerpnięte są prosto z kart powieści i melodie, które je ożywiają sprawiają, że wszystkie wydarzenia, których jesteśmy świadkami, docierają niezwykle mocno ze sceny. Czy to dość zabawna „Piosenka o czterech spódnicach”, żywiołowe „Cafe Woyke” czy rozpaczliwy „Gdańsk” – każda piosenka niesie za sobą bagaż emocjonalny bohaterów, jest nośnikiem akcji, jest przede wszystkim po coś.
Śmiało można stwierdzić, że w pierwszym akcie zupełnie brak „zapychaczy”. Każda scena jest przemyślana zarówno pod kątem muzyki, jak i choreografii (Ewelina Adamska-Porczyk), która jest zaplanowana i wytańczona w punkt, za co należą się ogromne brawa tancerzom, gdyż układy nie należą do prostych, zwłaszcza przy tak ogromnej obsadzie.

Pierwszy akt przelatuje widzowi w mgnieniu oka. Akcja rozgrywa się szybko, dynamicznie, nie brak w niej humoru i emocji, także tych dramatycznych – zwłaszcza na końcu. Nie ma słabych punktów. Drugi akt w pewnym momencie zaczyna się nieco dłużyć, choć spektakl nadal ogląda się z zapartym tchem, gdyż nie brak perełek, jak gospelowa sprzeczka zakonnic (Paulina Jeżewska i Karolina Szeptycka) czy wspomniany już „Gdańsk” (zwłaszcza w wykonaniu Artura Caturiana).
Przeczytaj też: „W inny świat, w inny czas” – Miss Saigon w reż. Z. Maciasa w Teatrze Muzycznym w Łodzi
Musical na miarę zagranicznych scen
Należy uczciwie stwierdzić, że polska scena musicalowa dopiero od paru lat zaczyna prezentować naprawdę dobry poziom. Trzeba jednak podkreślić, że poziom ten w niektórych przypadkach dorównuje świetnym produkcjom zagranicznym – zarówno ze względu na świetne głosy aktorów, jak i fenomenalnych tancerzy.
Taką produkcją jest właśnie Blaszany bębenek. Z perspektywy osoby, która widziała wszystkie konfiguracje obsadowe mogę stwierdzić, że nie ma on słabych punktów wśród osób, które znajdują się na scenie. Oczywiście można mówić osobistych faworytach w każdej roli, jednak są to czysto subiektywne niuanse. Blaszany bębenek po prostu trzeba zobaczyć – jeśli nie macie szans wyjechać na West End czy Broadway, to we Wrocławiu z całą pewnością zobaczycie jego świetną namiastkę – autorski spektakl zrealizowany z rozmachem i perfekcją.
1 Comment