Po 36 latach Top Gun powrócił, z jeszcze większym polotem
W obecnych czasach jesteśmy wprost zasypywani sequelami kultowych filmów oraz innymi produkcjami odwołującymi się do nostalgii za latami 80. Teraz na streamingu premierę miał serial Obi-Wan Kenobi ze świata Gwiezdnych Wojen oraz 4 sezon Stranger Things. Za chwilę do kin wejdzie Jurrasic World: Dominion, w którym wszyscy bohaterowie Parku Jurajskiego łączą ze sobą siły.
Obecnie nostalgia jest najłatwiejszym sposobem na przyciągnięcie widzów. Rzadko który z tych powrotów budzi jednak równie duże emocje co oryginał. Niespodziewanie do kin zawitał pewien sequel, który mocno wybił się ponad te produkcje, a nawet swój pierwowzór. Jest nim Top Gun: Maverick, czyli kontynuacja Top Gun z 1986 roku, ponownie z Tomem Cruisem i Valem Kilmerem w obsadzie.
Sprawdź także: Coachella – festiwal muzyczny czy autopromocja dla influencerów?
Top Gun znowu na topie
Top Gun: Maverick na papierze nie różni się niczym od poprzedników. Ponownie wracają niektórzy aktorzy z pierwszego filmu, odtwarzane są ikoniczne sceny i wątki. Jednak reżyser, czyli Joseph Kosinski podszedł do tego z większym pietyzmem, wyczuciem i sercem.
Nowy Top Gun nie tylko przywraca magię klasycznego filmu z 1986 roku, ale także magię starego, hollywoodzkiego kina. Kina tworzonego z niesamowitym rozmachem, opartego głównie na praktycznych efektach, w których wszystko wydaje się namacalne, a nie na CGI. Z historią większą niż życie – o amerykańskich wartościach, bohaterskich czynach, męskiej przyjaźni i osiąganiu szczytów. Filmu, w którym nie ma grama cynizmu, szyderstwa i ironii. Gdzie emocje są czyste. Czyli to, czym było pierwsze Top Gun, ale tutaj zrealizowane lepiej pod praktycznie każdym względem.
Sprawdź także: Wiking – Tragedia Amletha [recenzja]
Widowisko największych lotów
Top Gun: Maverick to przede wszystkim spektakl najwyższej klasy, który najlepiej obejrzeć w kinie IMAX. Joseph Kosinski postarał się, aby nie tylko przywrócić ducha kultowego filmu Toma Scotta, ale też go oszlifować, wykorzystać wszystko, aby uczynić tę wersję Top Gun lepszą.
Raz jeszcze obserwujemy niesamowite loty myśliwców. Wykorzystano wszelkie możliwe techniki, jakie można robić z operatorką i montażem, aby loty były jeszcze bardziej okazałe. Aktorzy faktycznie przeszli szkolenie lotnicze i latali na samolotach, a w ich kokpicie zamieszczono aż 6 kamer 6K. Wszystko po to, aby widzowie mogli jak najlepiej poczuć te same wrażenia, jakie przeżywa się w trakcie lotu odrzutowcem. Wszystko na ekranie bije namacalnością, podziwiać można każdy detal. Czuć niesamowitą skalę, ale także poczucie prędkości, mocy i swobody latania. Pod względem realizacji scen lotów, Top Gun: Maverick jest filmem przełomowym.
Nie tylko same sceny lotów budzą duże wrażenie, ale też ogólna warstwa audiowizualna. Oprawa świetnie oddaje specyfikę pierwszej części – lekki efekt ziarna, pomarańczowy filtr, ale też syntezatorowa muzyka – przez pierwsze 10 minut można odnieść wrażenie, że cofnęliśmy się do 1986 roku. Potęguje to fantastyczna ścieżka dźwiękowa wykorzystująca utwory Harolda Faltermeyera z jedynki i nowe utwory skomponowane przez Hansa Zimmera. Otrzymamy również sporo muzycznych hitów z lat 80, ale także parę współczesnych skomponowanych przez One Republic, lub Lady Gagę.
Sprawdź także: Doktor Strange w multiwersum obłędu – Marvel spotyka Martwe zło
Top Gun: Maverick, czyli blockbuster w starym stylu
Faktycznie można poczuć tutaj wagę sytuacji, ale także ludzki pierwiastek naszych postaci. Bohaterowie zarówno rozwinęli się od czasu pierwszego filmu, ale także tutaj odbywają ważną drogę. Zdajemy sobie sprawę drogi jaką przeszli, ich wzlotów i upadków, oraz z jakim dramatem się borykają. Film powtarza pewne wątki i tropi z jedynki, ale tutaj nabierają nowe kontekstu, mówią coś więcej o postaciach, dzięki czemu nabierają większej głębi.
Film nawet jest gotów polemizować z ideałami głoszonymi w jedynce. Bycie chojrakiem niesłuchającym rozkazów nie jest już tak gloryfikowane, wręcz przeciwnie. Tutaj na pierwszym planie jest ludzkie życie i współpraca, lekcja pokory. Top Gun: Maverick opowiada historię o tym, jak to trzeba dostosować się do nowych czasów, dojrzeć, spojrzeć na wydarzenia z perspektywy czasu i wyciągnać wnioski.
Postaci jest naprawdę sporo, szczególnie nowych. Postarano się jednak, aby każda posiadała przynajmniej 1 wyrazistą cechę, a dobrani aktorzy mieli wystarczająco dużo charyzmy i uroku, aby każdy budził jakieś emocje.
Oczywiście najbardziej prominentną postacią jest Maveric ponownie zagrany przez Toma Cruise’a. Udało się tutaj stworzyć świetny balans między archetypem ról aktora, a jego przełamaniem. To wciąż jest ta gwiazda kina akcji, macho dokonujących brawurowych czynów i porywający serca kobiet. Jest też zaznaczone, że minęło już ponad 30 lat w jego życiu – jest reliktem dawnej epoki, może i w dobrej kondycji, ale nie pasujący do nowego porządku. Musi spokornieć, pogodzić się ze zmianami, tym razem dorosnąć do roli mentora dbającego o młodych pilotów. Cruise wypada tutaj bardzo przekonująco, zarówno w scenach akcji, humorystycznych, jak i dramatycznych.
Sprawdź także: Fantastyczne Zwierzęta i wielki niewypał – co poszło nie tak z prequelem Harrego Pottera?
Podsumowanie
Top Gun: Maverick jest wielkim powrotem nie tylko pierwszego, kultowego Top Gun, ale także blockbusterów tworzonych w starym stylu. To piękny hołd dla dawnego, hollywoodzkiego kina. Dostarcza niesamowite widowisko oparte głównie na praktycznych, namacalnych efektach specjalnych. To film, który jest kwintesencją crowd pleasera, feel good movie. Dostarcza masę pozytywnych emocji, doznań audiowizualnych. To film po którym każdy będzie czuł się wolny, niczym Tom Cruise pędzący na motorze, lub F-18.
1 Comment