lifestyle

Słowa – sztuka, w której są najważniejsze – recenzja „Cyrano de Bergeraca” „Cyrano”

Sztuka Edmonda Rostanda „Cyrano de Bergerac” opowiada historię szlachcica – poety i żołnierza, który cierpi z powodu kompleksów spowodowanych wyjątkowo dużym nosem. Zakochuje się on w swojej kuzynce, pięknej i inteligentnej Roxanne. Uczuciem darzy ją także młody, przystojny, ale niezbyt elokwentny Christian, w którym kobieta zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Młodzi wymieniają listy, lecz za pisemnymi wyznaniami miłosnymi Christiana stoi nie kto inny, jak szpetny Cyrano, który pomagając młodemu mężczyźnie, daje upust swojemu uczuciu – anonimowo. Jak to nie najnowsze już dzieło sprawdza się we współczesnym teatrze i najnowszym – prawie Oscarowym – musicalu kinowym? Sprawdźcie w recenzji!

Aktor prosto z Hollywood na scenie londyńskiego teatru – sztuka słowa

Zaczątek fabuły brzmi dość pokrętnie, stanowi doskonały materiał na farsę, bardziej niż na tragedię, którą się okazuje. Materiał ten wykorzystywało oczywiście wielu twórców filmowych i teatralnych. W 2019 roku sztukę na deski londyńskiego Playhouse Theatre (należącego do teatrów West Endu) przeniósł młody i niezwykle zdolny reżyser Jamie Lloyd.

Specjalnie dla niego „Cyrano” został zaadaptowany na nowo przez Martina Crimpa, który doskonale uwspółcześnił tekst, nie odbierając mu jednocześnie klasycznej wymowy. W tytułowej roli szpetnego, długonosego cynika Lloyd obsadził nie kogo innego, jak Jamesa McAvoya, znanego szerszej widowni jako Profesor X z „X-Menów” bądź jako odtwórcę wielopoziomowej i wieloimiennej głównej roli w doskonałym i głośnym filmie „Split”.

 

Sprawdź także: „W inny świat, w inny czas” – Miss Saigon w reż. Z. Maciasa w Teatrze Muzycznym w Łodzi

 

Deszcz nagród dla „Cyrano”

Na tym jednak nie koniec zaskoczeń. Reżyser postanowił przenieść fabułę w niebyt – choć na początku spektaklu wyświetlony zostaje rok 1640, nic nie wskazuje na to, żeby akcja sceniczna faktycznie została tam osadzona. Otrzymujemy bowiem spektakl bez scenografii, kostiumów – aktorzy ubrani są w zwykłe dżinsy i ze współczesną muzyką – śpiewy chóralne przeplatają się z popisami beatboxerki Vaneeki Dadhrii i dźwiękami elektroniki. Cały ten zbiór zaskoczeń i oszczędności wyrazu poskutkował nagrodami Olivier Award 2020 (odpowiednik amerykańskich Tony, czyli teatralnych Oscarów) w kategoriach: najlepsze wznowienie sztuki, najlepszy aktor, najlepsza aktorka drugoplanowa, najlepszy reżyser, najlepszy dźwięk.

Skąd tyle nagród? Jak to się stało, że spektakl, w którym na scenie nie ma nic, poza lustrem, mikrofonami, krzesłami i… aktorami, zgarnął tyle nagród na West Endzie, gdzie wystawiane są przecież spektakularne musicale? Przede wszystkim dlatego, że reżyser i aktorzy zawierzyli przesłaniu sztuki, którą przyszło im wystawić, czyli po prostu SŁOWU.

 

Sprawdź także: Mock – czyli czarna burleska bez tytułowego bohatera

 

Kunszt aktorski w służbie… słowa

Wybrzmiewające ze sceny potyczki słowne, pełne humoru dialogi między Cyrano, a jego towarzyszami, a przede wszystkim przejmujące i chwytające za gardło wyznania miłosne – sprawiły, że spektakl ten robi wrażenie wręcz niezwykłe. Bez zbędnych ozdobników pozwala śledzić tragedię miłosną, która kończy się śmiercią ukochanego przez Roxanne Christiana, śledzić nieszczęśliwą miłość Cyrano do Roxanne.

Kunszt aktorski, zwłaszcza McAvoya, który musi przekonać widzów, że mimo swej urody faktycznie jest cynicznym i zakompleksionym długonosym Cyrano, jest niebywały. Charyzma sceniczna aktora trzyma publiczność w ryzach przez cały spektakl, nie pozwalając nawet na chwilę wytchnienia (również intelektualnego, dla mnie oglądanie tego wyczynu aktorskiego na żywo było niezwykle wymagające ze względu na specyficzny szkocki akcent McAvoya, który zaprezentował w pełnej krasie – wielu londyńczyków narzekało w przerwie, że nie sposób niektórych słów wręcz zrozumieć).

Fot. M. Brenner

 

Polscy widzowie mają co jakiś czas okazję obejrzeć to niebywałe widowisko dzięki nagraniu National Theatre Live (dobrze sprawdzać stronę NT Live poświęconą spektaklowi). Warto śledzić rozpiskę, zarówno w multipleksach, jak i kinach studyjnych (wersja nagrana ma napisy, co dla wielu osób na pewno będzie ulgą). Spektakl ten warto zobaczyć, muszę przyznać, że to najlepsze wystawienie sztuki klasycznej (a być może i przedstawienie w ogóle), jakie zdarzyło mi się widzieć – dopiero na scenie można docenić prawdziwe umiejętności hollywoodzkich aktorów.

 

Zmiana punktu ciężkości – ze sceny prosto w filmowy musical

Jeśli jednak wersja sceniczna wyda się zbyt oszczędna w wyrazie bądź trudna w odbiorze, z pomocą przychodzi Joe Wright, który w 2021 roku wziął ten materiał na warsztat filmowy, a właściwie… kostiumowo-musicalowy. Na wstępie warto zaznaczyć, że film ten został nominowany do Oscara za kostiumy właśnie.

I tu również największym zaskoczeniem jest dobór aktora, który wciela się w postać Cyrano. Jest nim bowiem znany wszystkim z „Gry o tron” Peter Dinklage. Wright zdecydował się na zmianę istotnej kwestii w fabule – to nie nos ma być elementem, który deprecjonuje Cyrano w oczach innych, a tym razem wzrost. Zmieniony jest także nieco punkt ciężkości. W spektaklu Roxanne jest postacią jedynie partnerującą, nakręcającą akcję, ale z tła. W filmie natomiast można stwierdzić, że bohaterka, w którą wciela się Haley Bennett, jest równie istotna, co Cyrano.

Fot. P. Mountain

 

Z pewnością film ma nieco inny wydźwięk niż spektakl. Forma musicalu pozwala na prostsze wypowiedzenie i podkreślenie słów, a konwencja tego gatunku umożliwia zaaranżowanie scen wręcz fantastycznych. Większość fabuły rozgrywa się w jasnej, przyjemnej dla oka scenerii, nie ma tej ciężkości i napięcia, które obecne było w scenicznej wersji „Cyrano”. Nie odbiera to jednak istoty całości – tu również są nią słowa. Doskonale przedstawiony dramat Cyrano pokazany jest w listach do ukochanej, które w końcu płyną krwią.

 

Sprawdź także: Cholernie mocna miłość – tęczowy spektakl daleko od szczęścia

 

Czy warto dać się porwać mocy słowa?

Co jest dramatem tej postaci, zarówno w wersji scenicznej, jak i filmowej? Przede wszystkim kompleks, niepewność siebie, strach przed odrzuceniem ze względu na mankamenty fizyczności (które w przypadku McAvoya musimy sobie wyobrazić). Dramatem są również przywoływane już kilkukrotnie słowa, które miały prowadzić do szczęśliwego zakończenia, a sprowadziły nieszczęście i niespełnioną miłość trojga osób.

Film i spektakl przedstawiają wydarzenia zgodnie z fabułą, odstępstwa są dość umowne. Warto obejrzeć obydwie – najnowsze – adaptacji tej sztuki i przekonać się, dlaczego – w moim przekonaniu – słowo wypowiedziane na scenie ma nawet większą siłę oddziaływania, niż wyśpiewane w konwencji prostego, choć bardzo dobrze zrealizowanego, musicalu.

Dodaj odpowiedź

Twój e-mail nie będzie opublikowany.

Sprawdź jeszcze

Więcej naszych wpisów