Inne Sport

Zakopane – 20 lat Małyszomanii

Jesteśmy już po weekendzie Pucharu Świata w Zakopanem. Sobotni konkurs drużynowy zakończył się dla nas dużym niedosytem, ale równie wielkim sukcesem. Polacy zajęli drugie miejsce w Zakopanem, a gdyby nie słabszy drugi skok tego trzeciego, mogłoby się skończyć Mazurkiem Dąbrowskiego na Wielkiej Krokwi. Przeanalizujmy ten ważny weekend dla polskich skoków i wróćmy wspomnieniem do roku 2002, gdy trwała już wielka Małyszomania.

Zakopane 2021

W drużynówce Wielkiej Krokwi wyrali rzutem na taśmę Austriacy, trzecie miejsce zajęli Norwegowie. Zawiedli Niemcy, którzy zajęli szóste miejsce po słabych skokach wszystkich podopiecznych Stefana Horngachera. Największym zaskoczeniem w Zakopanem był występ Finów – siódme miejsce i to wcale nie tak nieznacznie nad Szwajcarami i Włochami.

Apetyty przed konkursem indywidualnym były ogromne, szczególnie w kontekście Andrzeja Stękały, którego skok z drugiej serii był jedynym nieudanym. Ostatecznie nie udało się wywalczyć kolejnego podium w Zakopanem. W niedzielę Na Wielkiej Krokwi najlepsi okazali się dzisiaj Norwegowie, którzy zajęli ⅔ podium. Wygrał Marius Lindvik przed Anze Laniskiem ze Słowenii i “sympatycznym wąsaczem” – Robertem Johanssonem. Z Polaków najmocniejszy okazał się dziś pechowiec z “drużynówki” – Andrzej Stękała. Niedosytu nie było, bo jego oba skoki w konkursie były świetne. Pozostali Polacy bez błysku – Kamil Stoch był jedenasty, Dawid Kubacki – piętnasty, a Klemens Murańka i Paweł Wąsek znaleźli się na miejscach pod koniec trzydziestki. Nie udało się zdobyć punktów jedynie Jakubowi Wolnemu (33. miejsce).

Zapowiedź Lahti 2021

Niejeden optymista powiedziałby, że kiedyś drugie miejsce oraz regularne lokaty Polaków w pierwszej dziesiątce (i to kilku, a nie tylko jednego) przyjęlibyśmy z pocałowaniem ręki, a dzisiaj ma to miano porażki czy niedosytu. I w sumie to prawda. Niemniej jednak drugie miejsce to znakomity sukces. Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia i gdyby porównać wyniki tegorocznego Turnieju Czterech Skoczni, gdzie mieliśmy 4 Polaków w TOP 6 do czasów, o których będzie mowa w niniejszym artykule, to jest to zdecydowanie przepaść.

Już od piątku, 22 stycznia kolejny weekend Pucharu Świata w fińskim Lahti, gdzie 20 lat temu odbyły się kultowe już Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym. Ale o tym już niebawem. Dzisiaj w ramach cyklu “20 lat Małyszomanii” ponownie cofniemy się kilkanaście lat wstecz do polskiej stolicy Tatr. 

Adam Małysz na Wielkiej Krokwi

Mamy 2002 rok. Zbliżają się Igrzyska Olimpijskie w Salt Lake City, a około miesiąc przed nimi wielka uczta dla kibiców skoków narciarskich – pierwsze od początku Małyszomanii zawody na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Legendy głoszą, że pod skocznią im. Stanisława Marusarza w stolicy polskich Tatr znalazło się nawet 100 tysięcy kibiców. Wtedy stało się jasne – fascynacja Małyszem i jego sukcesami przerodziła się w swego rodzaju kult. To wydarzenie na wieki pozostało w pamięci zarówno kibiców jak i skoczków, na których ten weekend odcisnął bardzo skrajne piętno. Szczególnie na jednym z nich – Svenie Hannawaldzie.

18 stycznia 2002 roku odbyły się kwalifikacje do pierwszego konkursu indywidualnego w Zakopanem. Wygrał je Robert Kranjec, który na świeżo przebudowanej Wielkiej Krokwi pofrunął 129,5 metra, czyli pół metra mniej od ostatniego oficjalnego rekordu skoczni, który należał od 6 lat do jego rodaka – Primoza Peterki. Prekwalifikowany lider Pucharu Świata – Adam Małysz uzyskał 7. wynik tychże eliminacji (126 m). Oprócz niego do konkursu awansowało jeszcze siedmiu z czternastu naszych skoczków – Robert Mateja (16. miejsce), Tomasz Pochwała (18. miejsce), Tomisław Tajner (35. miejsce), Marcin Bachleda (38. miejsce), Grzegorz Śliwka, Wojciech Skupień i Łukasz Kruczek (miejsca od 42. do 44.). Co ciekawe, w kwalifikacjach przepadli wtedy skoczkowie, a dziś dobrze znani nam trenerzy – Grzegorz Sobczyk (asystent Michala Dolezala) i Maciej Maciusiak (trener kadry B, w tym sezonie po zjednoczeniu kadr trenujący z zawodnikami skaczącymi w Pucharze Kontynentalnym).

Następnego dnia rozpoczęła się wielka fiesta. Pierwsze skoki oddawali Polacy z tzw. grupy narodowej. Spisali się oni jednak delikatnie mówiąc słabo. Wśród nich błysnął Łukasz Kruczek, który po pierwszej serii plasował się na 26. miejscu po 110-metrowym skoku. Lepiej poradzili sobie Tomasz Pochwała i Robert Mateja, którzy po skokach na odległość kolejno 116 i 118,5 metra znaleźli się w drugiej dziesiątce. Po dobrych skokach czołówki (Widhoelzl – lider po pierwszej serii oraz Hannawald – 124 m, Koch – 125 m, Hautamaeki – 123,5 m, Schmitt – 122 m) czekaliśmy tylko na skok ostatniego na liście startowej Adama Małysza. Skok był jednak krótszy – 120,5 m i siódme miejsce po pierwszej serii. Druga seria przyniosła dwa niezłe skoki Kruczka (116,5 m) i Pochwały (118 m), które umożliwiły im utrzymanie się na swoich miejscach po pierwszej serii. Świetnie spisał się Mateja, który po osiągnięciu punktu konstrukcyjnego skoczni w Zakopanem zdołał awansować na fenomenalne dziewiąte miejsce. Pozostał jeszcze Adam Małysz, który… zawiódł. W porównaniu do pierwszej serii poprawił się o pół metra i utrzymał jedynie siódme miejsce. Wygrał Matti Hautamaeki o 0,4 pkt. ze zwycięzcą 50. TCS – Svenem Hannawaldem, którego ekscentryczne „cieszynki” i rywalizacja z Małyszem podburzała polskich kibiców do tego stopnia, że Niemiec jako jedyny musiał skakać w dźwiękach gwizdów i buczenia. A i tak jako jedyny zbliżył się do zwycięskiego Fina.

Biało-czerwona niedziela

Niegdyś legendarny zespół Niebiesko-Czarni śpiewał – „Ale za to niedziela, niedziela będzie dla nas”. I takie słowa cisnęły się na myśl zapewne każdemu z Polaków w dniu 20 stycznia 2002 roku. Nadal skocznia wypełniona niemal w 200% przez kibiców, którzy nie omieszkali przyglądać się rywalizacji również na drzewach. Atmosfera rodem z karnawału w Rio, który miał odbyć się kilkanaście dni później. Rozegrane zaraz przed konkursem kwalifikacje przyniosły nam sporo zaskoczeń. Aż 11 Polaków zdołało je przejść, a najwyżej na 8. miejscu uplasował się… Tomasz Pochwała (122,5 m). Następni w klasyfikacji byli Mateja (13.), Bachleda (27.), spokrewniony z przyszłym trenerem polskiej kadry narodowej Paweł Kruczek (28.), dopiero 30. Adam Małysz, wspomniany wcześniej Łukasz Kruczek, Grzegorz Śliwka (32. i 33.), Krystian Długopolski (38.) oraz sklasyfikowani w piątej dziesiątce Andrzej Galica, Tomisław Tajner i Wojciech Skupień. To dawało ogromne nadzieje na kolejny świetny występ naszych skoczków, choć budziło też niepokój o formę Orła z Wisły.

I znów w trzydziestce zawodów głównych znalazło się czterech Polaków. A na czele On, wielki mistrz – Adam Małysz. Nadzieje wzrosły, obawy zniknęły. Zaczęła się wielka wrzawa, która w sytuacji bezpośredniej rywalizacji o wygraną ze Svenem Hannawaldem doprowadziła do kolejnych niestosownych zachowań kibiców wobec Niemca. Druga seria przyniosła niezłe skoki słabszych Polaków, którym jednak nie udało się wskoczyć do czołowej dziesiątki po drugiej serii. Bachleda dzięki skokom na 114,5 oraz 111 metr uplasował się na 28. miejscu, Robert Mateja tym razem zainkasował 12 punktów do klasyfikacji PŚ za 19. miejsce (115 oraz 115,5 metra), a 15. był Tomasz Pochwała (119,5 i 117 metrów), który stał się wówczas wielką nadzieją polskich skoków, a dwa miesiące później w Planicy doznał tragicznego upadku, na szczęście nie tak groźnego w skutkach. Gdy do końca konkursu pozostało dwóch ostatnich skoczków, wiedzieliśmy już, że na podium znów stanie Fin Matti Hautamaeki (128,5 i 122 metry). Na rozbiegu pojawił się Sven Hannawald. Drugi po pierwszej serii Niemiec w tonie gwizdów i niemiłej atmosferze pofrunął na 125. metr i wyprzedził przyszłego medalistę igrzysk olimpijskich z Kraju Tysiąca Jezior. Gdy na belce startowej usiadł Adam Małysz, 100 tysięcy gardeł poderwało się do dopingu, który poniósł Orła z Wisły o półtora metra bliżej niż Hannawald. Kibice na skoczni i przed telewizorami zamarli, a potem… Niczym komentujący wówczas zawody w TVP 1 wraz Włodzimierzem Szaranowiczem sędzia skoków Marek Siderek, wszyscy nagle poderwali się z miejsc i zaczęli wiwatować. Adam Małysz zwyciężył! O 0,6 punktu! Po raz siódmy w tym sezonie, po raz pierwszy na Wielkiej Krokwi, po raz pierwszy przed własną publicznością. I to jaką!

Skoki narciarskie w Zakopanem – kibice

Rekordowe pod względem frekwencji na trybunach oraz przed telewizorami widowisko (prawie 12-milionowa oglądalność) zakończyło się najlepiej, jak mogło. Po kilku tygodniach od ostatniego zwycięstwa Adama Małysz oraz po przerwanej dominacji Svena Hannawalda znów nabraliśmy nadziei na to, że w Salt Lake City Orzeł z Wisły będzie walczył o pierwsze złoto zimowych igrzysk olimpijskich od czasów Wojciecha Fortuny. 

Dziś zawody te mają miano kultowych ze względu na niesamowitą atmosferę stworzoną przez kibiców, którą rokrocznie obserwujemy pod skocznią im. Stanisława Marusarza. Od zawsze wszyscy skoczkowie chętnie przyjeżdżają do Zakopanego, który kojarzy im się przede wszystkim z fantastyczną atmosferą budowaną przez kibiców. Nawet Sven Hannawald dobrze wspomina Zakopane pomimo bardzo przykrych doświadczeń z olimpijskiego sezonu. Rok później, już dobrze przyjęty przez polskich kibiców po pięknym geście wymiany flag narodowych z Małyszem na podium końcowym PŚ w Planicy, wygrał oba konkursy w Zakopanem, wyjeżdżając stamtąd jako rekordzista skoczni po skoku na odległość 140 metrów.

Dodaj odpowiedź

Twój e-mail nie będzie opublikowany.

Sprawdź jeszcze

Więcej naszych wpisów