Granerud w natarciu
Nie ma sensu rozpisywać się o formie dominatora sezonu, czyli Norwegu Halvorze Egnerze Granerudzie. Wygrał on oba konkursy w Klingenthal, zgarniając trzecie i czwarte zwycięstwo z rzędu w PŚ. Skupmy się na pozostałych.
Pierwszy z zastępczych konkursów w Klingenthal okazał się bardzo szczęśliwy dla Polaków. Kamil Stoch stanął na drugim stopniu podium, Piotr Żyła był czwarty, Dawid Kubacki – szósty, Jakub Wolny – czternasty. Słabiej spisali się Andrzej Stękała, który przyzwyczaił nas do świetnych wyników (21. miejsce), Klemens Murańka (30. miejsce) oraz dobrze radzący sobie w seriach treningowych Tomasz Pilch (43. miejsce).
Trzecią lokatę zajął debiutant na podium – Bor Pavlovcic, którego aktualna forma (mowa też o Zakopanem, o którym za moment) wskazuje na to, że może stać się czarnym koniem nadchodzących Mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w Oberstdorfie.
Niedzielne zawody na Vogtland Arena, a raczej jego końcówka, to właśnie to, co osobiście najbardziej kocham w skokach narciarskich. Bitwa na odległości, którą rozpoczął Dawid Kubacki, mogła trwać w nieskończoność. Skoczył on bowiem 146 metrów, czyli pół metra od rekordu skoczni Michaela Uhrmanna. Wydawało się, że może wskoczyć z dalekiej pozycji nawet na pierwszą lokatę niczym w Seefeld, ale nikt nie przypuszczał, że poziom zawodów nagle wzrośnie. Jury zaczęło regularnie obniżać belkę po to, by przy skoku Graneruda obniżyć ją ostatecznie o 5 stopni niżej niż skaczący dłuższą chwilę wcześniej Kubacki. W międzyczasie Anze Lanisek skoczył 142,5 metra, Yukiya Sato – 144,5 metra, Markus Eisenbichler – 141,5 metra, a w końcu Bor Pavlovcic wyrównał odległość Dawida Kubackiego i zajął… 2. miejsce. Obniżenie belki przez trenera dla Graneruda spowodowało, że skok na odległość 140,5 metra wystarczył do pokonania Słoweńca o 0,7 pkt. Pavlovcic, choć nie usłyszał hymnu swojego kraju, mógł czuć się zwycięzcą. Przecież przegrał jedynie o ok. pół metra, a to on był wtedy gwiazdą wieczoru. A raczej popołudnia. Z Klingenthal przywiózł on przecież dwa pierwsze podia w karierze.
Polacy zaś spisali się nieco słabiej niż dzień wcześniej. Pomimo fenomenalnej drugiej próby Kubackiego zajął on ostatecznie dopiero 7. miejsce. Oczko wyżej sklasyfikowany został Kamil Stoch. Trzej kolejni Polacy zabukowali koniec drugiej dziesiątki – Piotr Żyła był siedemnasty, Andrzej Stękała – osiemnasty, Jakub Wolny – dwudziesty. Murańce i Pilchowi nie udało się awansować do finału – kolejno 36. i 37. miejsce.
Słodko-gorzkie poprawiny
Po niezbyt udanym styczniowym weekendzie na Wielkiej Krokwi karuzela Pucharu Świata znów przeniosła się do Zakopanego. Tym razem w zastępstwie za próbę przedolimpijską w chińskim Zhangjiakou. Gospodarze zawodów w skokach narciarskich podczas Igrzysk olimpijskich w Pekinie w 2022 roku zmuszeni zostali do odwołania tamtejszych konkursów z powodu pandemii koronawirusa. Dla nas wyszło to na dobre, ponieważ dla wielu polskich kibiców zawodów na skoczni im. Stanisława Marusarza nigdy dość.
Pierwsze zawody ułożyły się dla nas równie pięknie, co… nie do końca dobrze. Owszem, premierowe podium Andrzeja Stękały i strata jedynie 0,3 pkt. do zwycięskiego Ryoyu Kobayashiego należy uznać za ogromny sukces, ale w sytuacji, gdzie z jedenastu Polaków jedynie czwórka wskakuje do najlepszej trzydziestki, nie można uznać za świetną. Tym bardziej w sezonie, gdzie cała jedenastka punktowała przynajmniej raz. Podium uzupełnił Marius Lindvik, który w pierwszej dziesiątce miał jeszcze trzech swoich krajanów. Piotr Żyła po świetnym drugim skoku wskoczył na ósmą lokatę, Dawid Kubacki był jedenasty, zaś Kamil Stoch spisał się dość przeciętnie i ukończył konkurs na 20. miejscu.
Pozostali Polacy, tj. Paweł Wąsek, Jakub Wolny, Maciej Kot, Klemens Murańka, Tomasz Pilch, Stefan Hula oraz Aleksander Zniszczoł, zajęli kolejno – 32., 36., 38. (Kot i Murańka ex aequo), 40., 41. oraz 45. miejsce. Ponieważ wykorzystaliśmy już dwie szanse na wystawienie swojej „krajówki”, trener Michal Dolezal zadecydował, że w drugim konkursie wystartuje najlepsza siódemka pierwszych zawodów (pierwsza szóstka + Murańka).
Drugi konkurs przyniósł nam spore rozczarowania. W finale zameldowało się jedynie trzech naszych skoczków. Dawid Kubacki ukończył zawody na dobrym szóstym miejscu, awansując o pięć lokat po świetnym skoku w drugiej serii. Klemens Murańka znalazł się na 19. lokacie, a Kamil Stoch zakończył zawody jeszcze niżej niż dzień wcześniej – był 23. Poza finałem znaleźli się Piotr Żyła (33. miejsce), Jakub Wolny (35. miejsce), Paweł Wąsek (37. miejsce) oraz zdyskwalifikowany za zbyt długie narty Andrzej Stękała. Polak tłumaczył ten fakt zbyt niską wagą w porównaniu do długości nart.
Wygrał nie kto inny jak Halvor Egner Granerud przed Anzem Laniskiem i Robertem Johanssonem, który awansował aż o 17 miejsc po skoku na odległość 142 metrów w drugiej serii. Warty zauważenia jest występ całej drużyny norweskiej, bowiem pięciu Norwegów w pierwszej jedenastce skutecznie oddala naszych zawodników od nich w klasyfikacji Pucharu Narodów. Wikingowie są po prostu nie do zatrzymania, a Wielka Krokiew w tym roku jest dla nich wyjątkowo łaskawa. Ich przewaga nad Polską wynosi 603 punkty.
W Pucharze Świata prowadzi oczywiście Granerud, który na 99% odbierze w tym sezonie Kryształową kulę za zwycięstwo w Pucharze Świata. Norweg odniósł dziś 11. zwycięstwo w sezonie oraz w karierze, wyrównał się tym samym z Roarem Ljoekelsoeyem, który w całej karierze również jedenastokrotnie triumfował i pod tym względem Granerud już za tydzień może zostać najlepszym Norwegiem w historii Pucharu Świata. Za nim plasuje się Markus Eisenbichler o 153 punkty przed trzecim Kamilem Stochem. Dawid Kubacki jest szósty, a Piotr Żyła spadł aż o trzy lokaty na 7. Miejsce ze względu na brak awansu do finału w dzisiejszym konkursie oraz podium Laniska i Johanssona bezpośrednio go wyprzedzających.
Nie ma co ukrywać, że nie mieliśmy w tym sezonie za dużo szczęścia na zakopiańskiej ziemi, ale z podniesioną głową polska kadra w najsilniejszym składzie wybierze się do rumuńskiego Rasnova, gdzie w związku z odwołaniem norweskiego turnieju Raw Air i brakiem konkretnych informacji o ewentualnym zastępstwie za konkursy w Skandynawii zawodnicy mogą być na ostatniej prostej tegorocznego dość specyficznego sezonu.
O bohaterze weekendu
Wróćmy jednak do Andrzeja Stękały, który jest naszym najjaśniejszym punktem tego mimo wszystko udanego weekendu w Zakopanem. W sezonie 2015/16, najgorszym od 7 lat dla Polaków, był jednym z czołowych zawodników. Zaczęło się od podiów Pucharu Kontynentalnego w Renie, później premierowe punkty w debiucie w Pucharze Świata w Engelbergu, później podium w drużynie w Zakopanem, fenomenalny rekord życiowy – 235 metrów na Vikersundbakken, a ostatecznie życiówka w Kuopio – 6. miejsce.
Od następnego sezonu, gdy ster tonącego okrętu chwycił Stefan Horngacher, Stękała był cieniem samego siebie. Nie ukrywał, że nie potrafią się dogadać z trenerem, a jego metody szkoleniowe nie do końca mu odpowiadają. Po nieudanym sezonie został… wydalony z kadry. Razem z Krzysztofem Biegunem błąkali się po konkursach drugiej czy trzeciej ligi, a najmocniejszym dowodem na ich fatalną dyspozycję były zawody Letniej Grand Prix w Hakubie w 2018 roku, gdzie po dyskwalifikacji czterech zawodników zajęli… ostatnie miejsca. I to w stawce 41 skoczków (sklasyfikowanych było 37).
Taka sytuacja doprowadziła Krzysztofa Bieguna do zakończenia kariery, a popularnego Jędrka do podjęcia pracy jako kelner. Mimo braku miejsca dla niego w kadrze, zaopiekował się nim Maciej Maciusiak – trener polskiej kadry B, tzw. zaplecza. Ponownie pod jego skrzydłami Andrzej Stękała zaczął robić powolne, ale duże postępy. Jednak w Pucharze Świata nadal nie był w stanie zapunktować.
Sezon 2020/2021 zmienił jego karierę praktycznie o 180 stopni. Medale mistrzostw Polski z doświadczenia fana skoków narciarskich bywają przecież niemiarodajne, ale nie w tym przypadku. Miano wicemistrza Polski uskrzydliło Jędrka i przeżywa aktualnie życiowy sezon. I życzmy mu tego, by trwało to jak najdłużej. Być może jesteśmy świadkiem początków wielkiej kariery naszego trzeciego Króla?